,,Czworo''. Księga pierwsza - ,,Poznanie''. Rozdział 1 - ,,No.1 - Meg''

     Wiem, że tytuł jest nieco rozbudowany, ale to opowiadanie, według moich założeń, będzie bardzo rozbudowane. Myślę, że powinnam się zmieścić w 3-4 księgach po ok. pięć rozdziałów.
     Oto pierwszy z nich.
     Zapraszam.
                               
                                                                                                        ***



     Meg po przebudzeniu od razu otworzyła oczy i spojrzała na budzik. Pokazywał on godzinę 7:15. Dla dziewczyny, szczególnie w wakacje, był to blady świt!
     Przez chwilę przyglądała się wymalowanemu w drobne, różowe kwiatki sufitowi, po czym wstała z łóżka.
     Podeszła do potężnej dwuskrzydłowej szafy. Odchyliła ostrożnie jedno jej skrzydło, wdychając woń schowanej w szafie dla ochrony przed molami lawendy.
     Szybko przebrała się w szorty i koszulkę na ramiączkach, ułożyła koszulę nocną na jedynej pustej półce i zamknęła szafę.
     Na palcach podeszła do drzwi pokoju i cichutko je uchyliła, a potem pobiegła boso do łazienki. Gruby, lawendowy dywan wyłożony na korytarzu górnego piętra skutecznie tłumił jej kroki.
     Czesząc swoje gęste, brązowe włosy Meg patrzyła w lustro i zastanawiała się nad tym, czy jej mama jeszcze śpi.
     Nagle coś przykuło uwagę dziewczyny na tyle, że odłożyła szczotkę na krawędź umywalki i zbliżyła twarz do lustra, jednocześnie odgarniając włosy za uszy.
     Powolutku, bez pośpiechu, Meg lustrowała wzrokiem swoje odbicie. Drobna twarz w kształcie serca, duże orzechowe oczy, miękkie, pełne usta, zgrabny nosek, a na nim... trzy maleńkie piegi!
     Meg aż pisnęła, dokonawszy swego odkrycia. Szybko zasłoniła usta dłonią, rozglądając się na boki, przestraszona, że mogła obudzić matkę. W domu panowała jednak martwa cisza i dziewczyna nie słyszała nic prócz bicia swojego serca.
     Przez moment stała bez ruchu, po czym westchnęła uspokojona.
     Spojrzała z powrotem w lustro, zmierzyła wzrokiem piegi na swojej twarzy i z radością stwierdziła, że nie tylko jej nie szpecą, ale nawet przydają jej uroku.
     Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu i zmrużyła lekko oczy, po czym mrugnęła zadziornie do własnego odbicia i wyszła z łazienki.
     Przemknęła przez kuchnię, zgarniając po drodze pajdę chleba i słoiczek dżemu, przeszła cicho przez pokój śpiącej matki, ucałowała jej jasne czoło i wybiegła z domu tylnymi drzwiami.
     Usypana z drobnego żwiru droga prowadziła do niedalekiego miasteczka, gdzie zmierzała Meg. Dziewczyna nie szła jednak po żwirze, który uwierał jej bose stopy, ale po miękkiej, soczyście zielonej trawie.
     Mijała kolejne domy - wszystkie małe, jednorodzinne - ale nie spotkała żywej duszy. Nie zwróciła na to jednak uwagi, zbyt pochłonięta zajadaniem śniadania.
     W połowie drogi Meg zmieniła zdanie i zamiast do miasteczka postanowiła pójść w stronę rzeki. Zawróciła więc i skręciła, kierując się na zachód.
     Czując grzejące jej plecy słońce, Meg zeszła po łagodnym zboczu. Szła prosto w stronę swego ulubionego „nadrzecznego” miejsca - wielkiego, rozłożystego dębu, rosnącego tuż przy jednym z zakoli rzeki.
     W trakcie marszu dziewczyna zdążyła już zjeść zabrany prowiant i teraz niosła w ręku pusty słoiczek po dżemie. Nagle, zupełnie dla niej niespodziewanie, pojemniczek wypadł jej z dłoni i potoczył się dalej po trawie.
     Dziewczyna ruszyła w jego kierunku biegiem, nie chcąc by wpadł do znajdującej się już blisko rzeki.
     Słoiczek toczył się coraz szybciej i szybciej, staczając się coraz niżej po zboczu. Meg także przyspieszyła, jednocześnie zerkając na pojawiający się w jej polu widzenia pień drzewa.
     Widziała, jak szkło błyska w trawie, widziała zbliżające się drzewo...
     Aż wreszcie (tak!) dopadła do słoiczka, już chwytała go w dłonie, gdy nagle...!
     Pojemniczek wymsknął jej się z rąk, a ona pchnięta siłą rozpędu upadła, przekoziołkowała po ziemi i uderzyła prosto w drzewo.
     Nagle cały świat jej zawirował, niebo stało się zielone, a ziemia niebieska. Meg zamrugała oczami i zorientowała się, że leży z nogami w górze między korzeniami dębu z pupą podpartą na pniu.
     Wolno usiadła, z jękiem rozcierając poobijane mięśnie i wytrzepując źdźbła trawy z włosów i ubrania. Jej wzrok, przesuwając się po ziemi, nagle natrafił na słoiczek.
     Na jej słoiczek, spokojnie stojący sobie niedaleko jej kolan, oparty o jeden z grubszych korzeni.
     Meg znieruchomiała, patrząc z niedowierzaniem na pojemniczek, uosobienie niewinności. Ręce opadły jej bezwładnie wzdłuż ciała, po czym dziewczyna podniosła słoik i opadła z powrotem na plecy, przypatrując się sprawcy swego upadku.
- To wszystko twoja wina! - Fuknęła ze złością. - Przez ciebie się przewróciłam! Niepotrzebnie za tobą biegłam!
     Podniosła się z ziemi, dalej mamrocząc coś pod nosem. Jednak złość już ją opuszczała.
     Przeciągając się, Meg zauważyła, że z ręki spadła jej ulubiona bransoletka. Zaczęła rozglądać się dokoła, przeczesując trawę stopami. W końcu dostrzegła leżącą na ziemi ozdóbkę i przykucnęła, by ją podnieść.
     Unosząc bransoletkę, zgarnęła dłonią trochę ziemi.
     I uderzyła paznokciami... w metal? drewno?
     Pochyliła się mocniej, zaciekawiona. Szybko zapięła bransoletkę na przegubie i zaczęła odgarniać ziemię dłońmi, wciąż uderzając paznokciami w... to coś zakopane w ziemi.
     Po kilku minutach upartego kopania dziewczyna wreszcie wydobyła na powierzchnię niedużą drewnianą skrzyneczkę z metalowymi zaciskami i zamkiem. Przez chwilę patrzyła na nią tylko, niezdecydowana, co z nią zrobić.
     Znienacka nad swoją głową usłyszała dziwny dźwięk, jakby połączenie krakania z warczeniem, który zjeżył jej włoski na karku.
    Przestraszona, przycisnęła skrzyneczkę do piersi i wbiła wzrok w ogromnego, czarnego jak węgiel kruka, który siedział na jednej z grubszych gałęzi dębu i otwierał wielki ostry dziób,  wydając z siebie ten dziwny odgłos.
     Meg zaczęła się wolno podnosić, w jednej ręce dzierżąc skrzynkę, a w drugiej nieszczęsny słoiczek. Wiedziała, że w kontaktach ze zwierzętami, szczególnie dzikimi, należy unikać gwałtownych ruchów, dlatego...
     W tym samym momencie kruk rozłożył skrzydła i wydał z siebie tak przerażający wrzask, że dziewczynie krew ścięła się w żyłach. Wszystkie myśli nagle wyparowały jej z głowy, kiedy raptownie poderwała się na nogi i niemal rzuciła się do ucieczki.
     Nogi same prowadziły ją do domu. Biegła tak szybko, jakby sam diabeł ją gonił, co w sumie nie było takie dalekie od prawdy.
     Meg, biegnąc prosto przed siebie, widziała tylko cień ptaka padający na ziemię pod jej stopami. Biegła więc jeszcze szybciej, dysząc ciężko ze zmęczenia i strachu.
     Kilka razy potknęła się i prawie upadła, ale za każdym razem udawało jej się odzyskać równowagę.
     W chwili, w której dobiegła do frontowych drzwi swojego domu zdała sobie sprawę, że nie słyszy już ani wrzasków, jaki wydawał z siebie kruk, ani łopotu jego skrzydeł. Nie zatrzymała się jednak, tylko wbiegła do domu, trzaskając drzwiami.
     Przez chwilę tylko dyszała spazmatycznie, bliska płaczu ze strachu, a potem odłożyła słoiczek na półeczkę z doniczką z bratkami i rzuciła się w stronę okna.
     Drżącymi dłońmi, minimalnie, tak by w przerwie zmieściło się jej oko, uchyliła pożółkłą ze starości firankę. Lewą ręką wciąż mocno przyciskała do siebie znalezisko.
     Meg uważnie przyglądała się widokowi za oknem, jednak nie dostrzegła niczego niepokojącego. Raptem kilka domów, sklepik pani West, którą wszyscy nazywali Naną (co dziewczynie wydawało się nieco dziwne, bo Nana tak naprawdę miała na imię Margaret), niepozorna tabliczka z napisem „Kopalnia Winneton” obok nieczynnego już szybu... I tyle.
     Z wciąż mocno bijącym sercem Meg odetchnęła z ulgą. Odwróciła się tyłem do okna i usiadła na podłodze, kładąc skrzynkę przy biodrze i obejmując kolana ramionami.
     Spuściła głowę. A potem zamknęła oczy.

                                                                                                        ***

     Dobra, dobra, wiem. Zrobiłam z Meg taką trochę wścibską panienkę, dla której liczą się tylko ploteczki i nienaganny wygląd.
     Ale pamiętajcie - nie wolno oceniać ludzi ani tworów literackich pochopnie.
     Wszystko może się jeszcze zmienić.
     Buziaki, uściski i masa cukru od
                                                                                                                                                 Damayanti

Komentarze

  1. Ten uczuć, kiedy po miesiącu twórczej śmierci postanawiasz wrócić do życia i nadgonić wszystkie zaległości. x'D

    Ach, więc teraz historia zacznie się mocno inaczej... może to lepiej, bo tamten prolog był tak cholernie z grubej rury. QWQ *Nieogarniające stworzonko*
    Ok, mamy bohaterkę, mogę ją sobie wyobrazić, też lubię chleb z dżemem, choć gdybym miała wybór, to wolę go na naleśnikach. =w=
    Słoiczek - uosobienie niewinności. Stan cywilny: kawaler; zarobki: powyżej średniej krajowej; miejsce zamieszkania: tam, gdzie się potoczy. XD
    Ej, ale serio, mało się nie zabiła w pogoni za słoiczkiem, ostrożniej! x'D
    Hmm, trochu dziwne, że deszcze nie odkryły skrzyneczki, skoro była zakopana pół centymetra pod ziemią. =0=
    A teraz kilka ciekawostek o krukach: zabijają małe koty, pamiętają człowieka, który zrobił im krzywdę nawet przez 7 lat, a do tego główny bohater Dishonored ma na imię właśnie "Kruk", tylko w innym języku.
    Ej... halo, niunia, nie śpij, miałaś tą skrzynkę otwierać! D: EJ! ... No patrzcie, brak reakcji, jak ona tak może. ;-;

    Trafnie ujęte, że po pozorach oceniać się nie powinno, choć początkowo korciło mnie, żeby się do tej reakcji na piegi przyczepić... z drugiej strony ja nie w tematach z kategorii uroda i tym podobne, nie znam się na tym, więc nie powinnam się odzywać. qwq

    No, rozdziałek robi sobą łagodny wstęp do opowiadanka, na razie wszystko jest jeszcze nieco zamazane i nieostre, wszak świat i bohaterowie potrzebują paru chapterów, żeby nabrać barw, ale ogółem jest spoko, twórz mordko dalej! ^0^
    Pozdrawiam, weny, czasu i chęci na pisanie życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem normalnie pogrążona w głębokiej rozpaczy, bo za pierwszym razem, kiedy odpowiadałam na Twój komentarz, gdzieś mi go wcięło T-T. Okrutne!
      I tak, tak, wiem, dżem na naleśnikach najlepszy, ale nie było czasu na smażenie ich ;D.
      No wiesz, dla kogoś dbającego o naturę własne życie jest mniej ważne, no halo. I deszcze? Jakie deszcze? Toż to totalnie bezdeszczowa okolica jest. Gdyby nie rzeka, to w ogóle by wody nie mieli. Potworne, doprawdy potworne.
      I właśnie dlatego słowa ''kocham cię, ale cię nienawidzę, ale cię kocham'' w moim przypadku idealnie sprawdza się względem kruków. Jak można krzywdzić małe kotki?!
      Kiedy pisałam o Meg, co chwilę przerywałam, by okrutnie się zaśmiać, bo uznałam, że sprawię, że nikt nie będzie jej lubić. Ha, ha, ale ja jestem zła. Robię z niej płytką jak kałuża dziewczynkę wpatrzoną w siebie... Czyste zło :3.
      Bardzo dziękuję za komentarz i życzenia, także Cię cieplutko pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. I pomyśleć, że tyle problemów przez jeden mały słoiczek xP zaczyna się ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy się tak tego słoiczka czepiają ;D. Tobie się nigdy nie zdarzyło prawie zginąć, goniąc kawałek szkła z pokrywką? Nie? A powinno, bo ochrona środowiska jest bardzo ważna!
      *pozamiatane*
      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń

Prześlij komentarz

Każdy Twój komentarz motywuje mnie do dalszej pracy nad sobą - zwłaszcza, jeśli zawrzesz w nim konstruktywną krytykę.