,,Dar czy przekleństwo?" cz.3

(Część drugą znajdziecie tutaj.)
     Wiem, wiem, jest cholernie późno. Po prostu byłam zawalona pracą i nie dałam rady wcześniej ogarnąć tego rozdziału. W każdym razie...
     Zapraszam.
                                                                                                       ***
     W czasie marszu mijałyśmy wiele drzwi. Niektóre z nich były zwyczajne, drewniane, inne pokryto różnokolorowym lakierem, kilka zrobiono z jakiegoś metalu. Na jednym z nich zawieszono bądź przyklejono długie, wąskie lustro, i na ułamek sekundy zobaczyłam swoją bladą twarz i szeroko otwarte oczy. Potem odwróciłam głowę i pospieszyłam za Sireną, która ani na chwilę nie zwalniała kroku.
     Szłyśmy w milczeniu, ale cisza mi nie ciążyła. Droga nie była długa - raptem po kilku minutach weszłyśmy do przytulnej, niewielkiej jadalni. Z całą pewnością znajdowała się na tym samym poziomie co mój pokój, bo nie pokonywałyśmy żadnych schodów.
     Na środku pomieszczenia stał długi, szeroki stół mogący pomieścić jakieś dwadzieścia osób. Na ścianie po lewej wisiała duża biała tablica pokryta różnokolorowymi strzałkami i napisami. Mia - karmienie ryb, odezwał się głosik. Czy możemy je zjeść?
     Naprzeciwko tablicy znajdował się rząd okien. Wlewało się przez nie jasne światło wczesnego przedpołudnia. Niemal nieświadomie stanęłam pod jednym z okien i oparłam się o parapet, wychylając się do przodu i rozpłaszczając czoło na zimnym szkle.
     Widok stąd był nieziemski - okna wychodziły na ogromną, zieloną łąkę, na której rosły chyba wszystkie kwiaty, o jakich mogłabym pomyśleć.
     Patrz, króliczki, zanucił głosik. I dziewczynka.
     Faktycznie, na łące stała jakaś postać, a wokół niej skakało kilka białych plamek. Z wysoka nie udało mi się dostrzec zbyt wiele, ale wydało mi się, że dziewczynka miała na sobie jeansowe ogrodniczki i słomiany kapelusz. Machała rękami, jakby sypała coś na ziemię, ale nie wiedziałam, co by to mogło być.
- Jak wysoko jesteśmy? - Zapytałam.
- To trzecie piętro - odpowiedziała niemal od razu Sirena. Usłyszałam szczęknięcie i jej oddalające się nieznacznie kroki. - Nad nami są jeszcze dwa.
- Yhm - mruknęłam i spojrzałam dalej, za łąkę.
     Z tego co mogłam dostrzec, ze wszystkich stron otaczał ją gęsty bór. Wydawało się, że światło i ciepło, jakim promieniała łąka, jest wchłaniane przez puszczę w miejscu ich zetknięcia. W przeciwieństwie do otwartej przestrzeni, las wzbudzał we mnie poczucie zagrożenia. To zdecydowanie nie jest miejsce dla małych dziewczynek, szepnął głosik. Zwłaszcza po zmroku.
     Przełknęłam ślinę i oderwałam się od okna. Odwróciłam się raptownie i stanęłam oko w oko z Sireną. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i cofnęłam się do tyłu, aż parapet wpił mi się w kręgosłup. Dziewczyna przez chwilę ani drgnęła, wpatrując się we mnie uporczywie. Jej oczy miały dziwny wyraz, którego nie umiałam rozszyfrować. Była w nich jakaś tęsknota, ale i... nadzieja? Nie potrafiłam stwierdzić.
     W końcu Sirena uśmiechnęła się nieco wymuszenie i odsunęła się w tył.
- Przepraszam, jeśli cię przestraszyłam - zagaiła. - Przygotowałam ci już coś do jedzenia.
     Ze ściśniętym gardłem podążyłam za nią. Moje bose stopy zapadały się w cudownie miękki dywan o barwie mchu. Usiadłam na krześle naprzeciwko Sireny. Przede mną stała taca, a na niej talerz z ciepłą jajecznicą i mniejszy talerzyk z chlebem z masłem i pomidorem. Oprócz tego znajdował się tam też wysoki kubek z herbatą miętową.
     To było śniadanie, które jadłam w dzieciństwie w każdą sobotę.
     Zamrugałam szybko i otworzyłam usta, zszokowana, gdy niewielki kawałek puzzli przedstawiających moje wspomnienia wskoczył na swoje miejsce. Zobaczyłam swoją mamę - wysoką i smukłą, pachnącą świeżym, ciepłym chlebem, który sama piekła, uśmiechniętą i najpiękniejszą na świecie.
- Przypomniałaś sobie coś? - Głos Sireny był napięty. Wpatrywała się we mnie bez mrugnięcia okiem, mnąc w palcach papierową chusteczkę w żółte kaczuszki.
- Moją... Moją mamę - wyjąkałam. Kaczuszki, wyszeptał głosik. Kaczuszki. - Ale... Jak? Skąd...?
- Wszystko sobie przypomnisz - pokręciła głową. - Nie mogę ci nic sama powiedzieć, bo musisz znać swoje wspomnienia, nie moje.
- Czy to znaczy, że znałyśmy się wcześniej? - Wyglądała znajomo, ale nie mogłam jej skojarzyć z konkretnym miejscem czy wydarzeniem.
- Będziesz wiedzieć, gdy już przypomnisz sobie wszystko - uśmiechnęła się tak smutno, że aż mnie to zabolało. Myślę, że to znaczy tak, zadźwięczał głosik. Tylko kiedy? - A teraz jedz już, bo całkiem wystygnie.
     Straciłam apetyt. Skubnęłam więc tylko kilka kęsów i choć jedzenie było wyśmienite, odsunęłam od siebie tacę. Herbaty nie tknęłam.
- Czy możemy już porozmawiać? - Zapytałam nieco nerwowo.
     Sirena chyba wyczuła mój niepokój, bo jej oblicze złagodniało i uśmiechnęła się do mnie delikatnie, już bez śladu smutku w oczach.
- Tak, chodź ze mną - odrzuciła na bok pogniecioną serwetkę i wstała.
     Nie byłam pewna, czy mogę tak po prostu zostawić brudne naczynia na stole, ale po paru krokach Sirena zatrzymała się i spojrzała na mnie wyczekująco, toteż podniosłam się z krzesła i podążyłam za nią. Wyszłyśmy z jadalni i zaraz potem znalazłyśmy się przed jednymi z metalowych drzwi. Okazały się być one wejściem do windy. Także i jej podłoga - co mnie niezmiernie zdziwiło - była wyłożona dywanem, tym razem kanarkowożółtym.
- Gdzie jedziemy? - Spytałam, przebierając palcami u stóp w jedwabiście miękkiej wykładzinie.
- Na dach - odpowiedziała Sirena z uśmiechem i wcisnęła przycisk na samej górze tablicy.
     Drzwi zamknęły się i winda ruszyła w górę. Przez chwilę poczułam woń rumianku, którym pachniały włosy dziewczyny, i zapragnęłam ująć ich miękkie, długie pasma w dłonie i przeczesywać je palcami. Wzdrygnęłam się i zarumieniłam, cofając dłonie i zaciskając je na rąbku koszulki. Dziwna jesteś, marudził głosik. Mi tam się nie wydaje, żeby miała cokolwiek przeciwko.
     Guziki z numerami kolejnych pięter pulsowały jasnym światłem, gdy pięłyśmy się coraz to wyżej. W końcu winda delikatnie szarpnęła i się zatrzymała. Drzwi otworzyły się i wyszłyśmy na dach.
     Było ciepło, jasno i bezwietrznie. Przyłożyłam dłoń do czoła, by słońce nie raziło mnie w oczy, i rozejrzałam się dokoła.
     W odległości kilku kroków od nas stał rząd niedużych stolików. W ich blaty były wpuszczone plansze do różnych gier - szachów, chińczyka, scrabbli. Przy największym stole, dorównującym długością temu z jadalni, leżał stos złożonych krzeseł ogrodowych.
     Po drugiej stronie znajdowało się kilka mat do jogi, niewielki ogródek warzywny i sześć leżaków plażowych. Obok każdego z nich leżał złożony parasol, chroniący zapewne przed słońcem w najbardziej upalne dni.
     Wyglądało to wszystko tak rajsko i sielankowo, że prawie zapomniałam o czekającej mnie rozmowie. Ocknęłam się dopiero, gdy usłyszałam głos Sireny.
- Zagramy? - Spytała, wskazując na jeden ze stolików.
- Jasne - odpowiedziałam z lekkim wahaniem. Choć przyszłyśmy tu, by porozmawiać, czułam się dziwnie niegotowa na wyjaśnienia.
     Sirena podeszła do góry krzeseł ogrodowych i zdjęła dwa ze szczytu. Otworzyła je i postawiła po przeciwnych stronach stolika z chińczykiem. Schyliła się i wyjęła spod stołu nieduże drewniane pudełko, a potem zajęła swoje miejsce i spojrzała na mnie wyczekująco.
     Usiadłam naprzeciwko niej i schowałam dłonie pod uda, by nie zacząć nerwowo stukać paznokciami w blat stołu. Drewno, z którego wykonano krzesło było ciepłe, gładkie i tak lśniące, jakby dopiero co je pomalowano.
- Proszę - powiedziała Sirena, podając mi cztery pionki. Niechętnie wyjęłam dłonie spod ud.
- Dziękuję - odparłam cicho i obróciłam jedną figurkę w palcach. Była czerwona i miała kształt stożka, na którego czubek nałożono kulę.
     Ustawiłam pionki w kwadracie w rogu planszy. Starałam się by znajdowały się w idealnej odległości od siebie, choć nie wiedziałam, czemu to dla mnie takie ważne.

- Znasz zasady chińczyka, prawda? - Spytała Sirena.
- Tak - potwierdziłam. Przesunęłam palcem po planszy, wzdłuż dróżki złożonej z kilkudziesięciu kwadracików. - Gracz wystawia jeden z pionków na pole startowe, gdy wyrzuci szóstkę albo jedynkę. Dalej pionki przesuwają się o ilość pól pokazaną przez rzuconą kostkę. Gracze starają się trafić do "domu" i nie dać się zbić przeciwnikowi. Kto pierwszy wprowadzi wszystkie pionki do "domu", ten wygrywa.
     Sirena pokiwała głową i chwilę milczała, wpatrując się w blat stołu.
- My urozmaicimy trochę naszą grę - odezwała się w końcu i spojrzała na mnie. - Za każdy zbity przez ciebie pionek odpowiem na jedno twoje pytanie. Jeśli ja zbiję ciebie, ty odpowiesz na moje. Zgoda?
     Lekko otworzyłam usta ze zdumienia. Myślałam, że zwyczajnie zagramy i Sirena wszystko mi wyjaśni, a ona nagle proponowała mi taki układ... Poza tym, o co miałaby mnie pytać?
- Zgoda - odpowiedziałam, nie mając innego wyjścia.
     Sirena uśmiechnęła się chytrze i rzuciła kostką. Wypadła szóstka i dziewczyna postawiła swój pionek na polu startowym. Ja nie miałam tyle szczęścia i dopiero w trzeciej kolejce wyrzuciłam pozwalającą mi na wystartowanie jedynkę. Sirena pokonała już prawie pół drogi, musiałam więc liczyć na uśmiech losu, który pozwoliłby mi ją wyprzedzić.
     Starałam się trzymać przeciwniczkę w bezpiecznej odległości, ale w końcu znalazłam się w jej zasięgu. Szybko policzyłam kwadraciki. Jeśli wyrzuci szóstkę, zbije mnie. Nie wiem, czego się boisz, zamruczał głosik. Przecież nic nie pamiętasz, o co cię może zapytać, o kolor twoich majtek?
     Sirena, zupełnie niewzruszona, rzuciła kostką.
     Szóstka.
     Serce zabiło mi szybciej. Moje dłonie momentalnie zwilgotniały i zastukałam paznokciami o blat stołu szybciej, niż mogłabym chociaż pomyśleć o powstrzymaniu się przed tym.
     Sirena powoli sięgnęła dłonią do swojego pionka, a potem jakby zmieniła zdanie i cofnęła rękę, stawiając następną figurkę na polu startowym.
     Cóż za zwrot akcji!, zakrzyknął rozradowany głosik. Ta dziewczyna wie, jak to się robi!
- Dlaczego...? - Zaczęłam i urwałam, patrząc ze zdumieniem na przeciwniczkę.
- Rzucaj - odparła i uśmiechnęła się znowu tym smutnym uśmiechem, który ściskał mnie za serce.
     Nie roztrząsałam tematu i przez kilka minut grałyśmy w ciszy. W końcu udało mi się zbić pionek Sireny i od razu zaczęłam się zastanawiać, jakie zadać jej pytanie. Zdecydowałam się zacząć od najważniejszych rzeczy.
- Gdzie jesteśmy?
- Na dachu - odparła Sirena.
     Czekałam przez chwilę na ciąg dalszy, a potem z niedowierzaniem na twarzy zapytałam:
- To wszystko?
- Nie - odpowiedziała z uśmiechem moja przeciwniczka. - Po prostu byłam ciekawa, jak długo potrwa, zanim zobaczę tę minę.
     Spojrzałam na nią jak na wariatkę, a potem niespodziewanie w mojej głowie pojawiło się wspomnienie - te same usta i te same słowa. Zamrugałam gwałtownie i zerknęłam badawczo na Sirenę. Bawiła się cienką bransoletką, przesuwając ją w jedną i drugą stronę po smukłym nadgarstku.
     Z jakiegoś powodu nie byłam w stanie powiedzieć jej o tym, co sobie przypomniałam. Może przez lekki uśmiech na jej twarzy, który mówił, że ona już wie, a może przez to, że najwyraźniej doskonale zdawała sobie sprawę, jak uzupełnić luki w mojej pamięci.
     Wzięłam głęboki oddech.
- Więc kontynuuj.
     Sirena spojrzała na mnie badawczo, jakby chciała o coś spytać. Chyba jednak odgoniła tę myśl, bo uśmiechnęła się lekko i zaczęła opowiadać.
- Znajdujemy się na terenie ośrodka dla dzieci o specjalnych umiejętnościach - wyrecytowała gładko. Specjalnych, to znaczy jakich?, zastanowił się głosik. Takich jak żonglowanie płonącymi pochodniami albo polizanie łokcia? - Pracuje tu kilkunastu dorosłych - nauczyciele, kucharze, trenerzy. Większość z nich to rodzice przebywających tu nastolatków i dzieci. Dyrektor ośrodka nazywa się Lewis. Uprzedzając pytanie - ze względów bezpieczeństwa nie posługujemy się tutaj nazwiskami. Teren ośrodka rozciąga się aż do skraju łąki. Nie wolno zbliżać się ani wchodzić do puszczy - Sirena zamilkła na chwilę i zamyśliła się. - To chyba wyczerpująca odpowiedź na twoje pytanie. Gramy dalej?
     Nieco oszołomiona pokiwałam głową. Dziwnie się czułam - jakby coś drapało mnie u podstawy czaszki, usilnie starając się dostać do mózgu. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie, o jakie specjalne umiejętności mogło chodzić mojej przeciwniczce. Nie wiedziałam nawet, czy sama jakieś miałam. Och, jasne, że tak, skarbeczku, zagruchał głosik. Umiesz pisać równo w jadącym autobusie, to nie byle jaki talent!
     Pierwszy z moich pionków znajdował się już w "domu". Rozpoczęłam kolejne okrążenie i szybko padłam ofiarą Sireny. Tym razem bezpretensjonalnie zepchnęła mój pionek z pola i zajęła moje miejsce.
     Oparła brodę na dłoniach i wpatrzyła się w moje oczy, jakby to w nich poszukiwała swego pytania. Jej wzrok był tak intensywny, że prawie odwróciłam głowę. Powstrzymałam się jednak i tylko moja noga kilka razy niekontrolowanie zadrgała.
     W końcu Sirena wyprostowała się i przybrała na twarz obojętny wyraz. Jej oczy zachmurzyły się, gdy niskim, beznamiętnym głosem zapytała:
- Jaka jest twoja specjalna umiejętność?
                                                                                                ***
     Hoho, nareszcie akcja zaczyna się rozwijać. Jej. Jeszcze kilka rozdziałów i WSZYSTKO będzie jasne.
     Czasem myślę, że powinnam choć w jednym opowiadaniu wyłożyć od razu kawę na ławę, żeby nie musieć zapamiętywać każdej najmniejszej pierdoły.
     Wtedy przypominam sobie, że takie opowieści nie mają sensu.
     Mam nadzieję, że Wam się podobało :).
Buziaki, uściski i masa cukru od
                                                                                                                                                 Damayanti

P.S. Czy tylko ja komentuję każdy post, który przeczytam? Czuję się tu samotna.

Przejdź do cz.4 >>


Wynik na dziś: 19

Komentarze