Proces książkopisarstwa cz.1


(Piosenka, której obsesyjnie słuchałam podczas pisania ostatniego rozdziału.)

     Witajcie moi drodzy Czytelnicy i Czytelniczki, po tak długim *ekhem* okresie posuchy. Nie pisałam i nie wstawiałam niczego z dwóch powodów - po pierwsze, byłam chora (i to w rozkładzie: dwa tygodnie choroby, tydzień wytchnienia, dwa tygodnie choroby), a po drugie - w tych rzadkich chwilach, kiedy głowa nie pękała mi na dwoje i nie zapadały mi się płuca, a co więcej (!) miałam wenę, wolałam się skupić na kontynuowaniu książki.
     Początkowo założyłam sobie, że jeden rozdział tygodniowo w zupełności wystarczy (bo, jak wiadomo, w międzyczasie trzeba każdą część sprawdzić zarówno pod wzlędem spójności z resztą tekstu, jak i samej czytelności [moja pierwsza obserwacja - bardzo często powtarzam wyrazy albo coś ucinam, bo "to przecież oczywiste" - ano tak, ale tylko dla mnie ;)], a ogarnięcie interpunkcji, gramatyki i ortografii również pochłania mnóstwo czasu. [Kolejna obserwacja - mam problem ze słowem "hierarchia". Pisownia wypada mi z głowy przy każdej możliwej okazji.]
     I naprawdę, ten jeden rozdział tygodniowo byłby zupełnie w porządku - gdyby nie to, że ciągle rzucam sobie kłody pod nogi.
     Zaczęłam od tego, że "na sucho" rozpisałam sobie kolejne rozdziały - kiedy, gdzie i co się dzieje. I to byłoby w porządku, ale zaczęłam pisać.
     Właśnie.
     I nagle się okazuje, że aby nie zrobić z bohaterki pustej lalki, muszę dołożyć przynajmniej dwa-trzy rozdziały, które jej zachowanie będą wyjaśniały.
     Trzeba też dopisać dwa rozdziały o pewnej podejrzanej grupie mężczyzn, bo co by miało z nimi być? Mieliby siedzieć jak mimozy?
     Ano nie.
     No i nie zapominajmy o matce... Nie mogę przecież jej wyciąć, a wcześniej nawet nie brałam jej pod uwagę, bo w końcu [UWAGA SPOILER ALERT] porzuciła swoje dzieci...
     No i tak się te rozdziały bezczelnie mnożą. Z zaplanowanych 26-ciu jakimś cudem wyrosła ponad trzydziestka. A znając życie (i mnie), może być ich jeszcze więcej.
     Do rzeczy - do dzisiejszego dnia napisałam 6 (słownie - SZEŚĆ) pełnych rozdziałów. Najśmieszniejsze dla mnie jest to, jakie to są rozdziały - prolog, rozdział pierwszy, drugi, trzeci... Ósmy i dziesiąty. A co to, trzeba iść po kolei?
     (Protip dla tych, którzy też piszą książkę, a ich wena jest tak upośledzona jak moja - spróbujcie w przypadku spadku ochoty kontynuowania historii zabrać się za rozdziały, które dotyczą przeszłości lub nie są głównowątkowe. Mi pomogło :).)
     Najbardziej jestem dumna (choć też trochę przerażona) z rozdziału nr 8. Posłuchajcie opisu (lub idźcie dalej, bo to SPOILER): "Przeszłość. Historia znalezienia przez XXX YYY. Zadzwonienie przez XXX do ZZZ i zlecenie (czegoś, hehe, aż tak Wam tego nie będę odsłaniać). Rozmowa ZZZ a AAA. Wysłanie matki YYY do Anglii na event literacki."
     Takie nic, co nie?
     Pisałam ten rozdział przez DZIEWIĘĆ GODZIN. I nawet nie zawarłam dwóch ostatnich zdań, bo po co? Nie, lepiej rozbić to na dwie części i zrzucić na mnie jeszcze więcej pracy i presji.
     Chyba sama siebie nienawidzę...
     W każdym razie historia zaczyna mieć rączki i nóżki (no, połamane jeszcze i bezwładne, ale cicho), a za jakiś czas może nawet urośnie jej głowa. Choć nie wiem, czy nie okaże się, że będę musiała przesunąć "godzinę zero" z siedemnastych urodzin na osiemnaste ;D.
     Poczekamy, zobaczymy, póki co jestem dobrej myśli. Choć jak starsza siostra dostała do ręki zeszyt z rozdziałami, to trochę się podłamała jego objętością. A nawet nie ma tam 20% całej historii.
     (Funfact o mnie - jeśli podoba mi się to, w jaki sposób moja siostra na głos czyta dany rozdział, uznaję, że jest on w porządku. Głównie dlatego, że NIENAWIDZĘ, jak ktoś przy mnie głośno czyta moje atramentowe dzieciątka.)
     To już chyba wszystko ode mnie, wracam do pracy i płaczu (tego ostatniego nie było).

Pytania do Was:
1. Jak myślicie, o czym mogę pisać? (Zobaczymy, czy ktoś myśli tak jak ja i na podstawie podpowiedzi choć trochę się zorientuje ;).)
2. Czy chcielibyście, żebym wstawiała do "Procesu książkopisarstwa" fragmenty aktualnie pisanych części?
3. Czy macie jakieś sposoby na podrasowanie weny twórczej? Jak wy ładujecie akumulatory kreatywności? (Nie odnosi się to tylko do pisania, broń Zeusie, wszystkie pasje są istotne i potrzebują choćby minimalnej chęci i natchnienia.)

Jeśli chcecie, zaobserwujcie mnie na Instagramie (ladyaneaxi - bo ktoś mi zakosił właściwy nick "Damayanti") i/lub Twitterze (Lady Aneaxi - tu też ktoś był szybszy).
Początkowo założyłam oba konta, żeby stalkować ulubiony zespół (Sleeping With Sirens), ale potem uznałam, że jak już mam, to czemu by czegoś nie wstawiać? Robię to jednak rzadko, bo tylko wtedy, jak naprawdę chcę coś powiedzieć/pokazać. I zdecydowanie nie chodzi mi tu o moje buty czy twarz. Nie, nie, nie.

Buziaki, uściski i masa cukru od
                                                           Damayanti

Komentarze

  1. Widać idzie pełną parą :) ja też czasem przeskakuje do innego fragmentu powieści kiedy nie mam już siły pisać i wena ucieka. Zakończenie własnej książki musiałam mieć napisane niedługo po tym jak napisałam pierwszy rozdział :P Na wenę pomaga mi też zmiana miejsca pisania. Nie wiem może tylko ja tak mam ale jak siedzę za długo przy biurku to kończy się na gapieniu w pustą stronę dokumentu. Wezmę laptop do innego pokoju, do łóżka albo idę na spacer i na ławce w parku pisze najczęściej na telefonie. czasem muszę gdzieś pójść poszukać inspiracji. Można też z kimś porozmawiać, pokazać fragment i poprosić o ocenę. Warto korzystać z pomysłów innych. Ja czasem tak nieładnie robię i podsłuchuję ludzi, by użyć jakieś historii oczywiście odpowiednio zmienionej. Inspirować można się życiem. Po prostu preferuję aktywne pisanie :)
    XXX ZZZ YYY nie wiem nie wiem historia alfabetu tyko bardziej od tyłu xP Nie bądź taka czekam na jakiś sensowny fragment :)
    Ciebie też obsypuję kostkami cukru, ściskam i całuję ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie, koniecznie muszę kiedyś przeczytać coś Twojego autorstwa. Po prostu muszę i już!
      Ja mam tak, że na laptopie za nic nie potrafię pisać. W jednym z dziesiątek notesów - zawsze. Na maszynie do pisania - kiedy tylko wystarczy tuszu na rolce. Ale laptop? Absolutnie nie ;D.
      I oczywiście, często wynurzam się z mojej jaskini i także podsłuchuję ludzi gdzie się da. Takie "okazy" są jedną z bardziej inspirujących mnie rzeczy. No i czy im to przeszkadza? Nawet tego nie wiedzą ;).
      Haha, no jasne, historia alfabetu ;D. Pojechałaś, moja droga, i to ostro. Prawdopodobnie za kilka dni ogarnę nowy post, i na pewno będzie w nim (krótszy bądź dłuższy) fragment nowego rozdziału :).
      Póki co pozdrawiam serdecznie, bardzo dziękuję za komentarz i również ściskam i obsypuję cukrem! :P

      Usuń
    2. Moja Ty bratnia duszyczko :D Muszę się zabrać twardo za pisanie. pewnie bym już książkę skończyła gdyby nie to, że robię 100 rzeczy na raz i jeszcze poobijać się lubię.
      Kurcze chciałabym pisać na maszynie do pisania serio aż żałuję, że nie mam. W końcu bym się skupiła bardziej na pisaniu niż ciągłym poprawianiu 50 razy tego samego fragmentu :P zresztą jak ma się tekst na kartce łatwiej zauważyć rażące błędy i poprawić to co naprawdę trzeba :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Każdy Twój komentarz motywuje mnie do dalszej pracy nad sobą - zwłaszcza, jeśli zawrzesz w nim konstruktywną krytykę.