"Strażniczka czasu" cz.1

     Widzicie, jaka jestem grzeczna? Piszę ładnie i wstawiam częściej (no... to akurat nie jest trudne, ale cicho). I ogólnie huh, ale się staram.
     Uznałam, że należy mi się nagroda i zamówiłam sobie płytę mojego ulubionego zespołu, Sleeping With Sirens. Płyta nazywa się "Madness" (adekwatnie do stanu psychicznego zamawiającej) i przyjedzie do mnie już jutro <3.
     Z tej radości postanowiłam wstawić rozdział wcześniej, cobyście też mogli się trochę pocieszyć. Bawcie się dobrze!
     *Ważny dopisek - odtąd rozdziały będą wstawiane raz w tygodniu w środę, bądź ewentualnie częściej, bo mam się starać i o Was dbać. W zamian możecie komentować, każdy kto pisze to lubi.*
     Zapraszam.

                                                                            ***

     Droga wiedzie przez las.
     To bardzo stary las - drzewa w nim rosną wyjątkowo gęsto. Są też niezwykle wysokie i potężne.
     Zwykle nikt nie porusza się tą drogą - korony drzew splatają się w gęstą sieć i nawet w środku dnia jest tam ciemno.
     Las powoli zaczyna zagarniać to, co uprzednio odebrali mu ludzie. Nieśmiałe pędy roślin zaczynają przykrywać jałową wcześniej ziemię, utwardzoną przez setki stóp, kół i kopyt w czasach na tyle odległych, by starsze pokolenia zapomniały o drodze, w której okolice niegdyś zabraniali wędrować swoim dzieciom.
     Był jednak pewien mężczyzna, który doskonale pamiętał o tej ścieżynie. Mężczyzna ten od dawna jednak nie żyje, podobnie jak jego syn. Przed śmiercią mężczyzna zdążył jednak opowiedzieć synowi o drodze i o tym, jak bogaty, ale i straszny jest las wokół niej, ten zaś to samo przekazał swojemu jedynemu synowi.
     Ów wnuk starszego mężczyzny, syn jego syna, siedzi teraz w fotelu kierowcy w niedużym, czerwonym aucie z włączonymi reflektorami i prowadzi je po tej właśnie drodze.
     Obok niego siedzi jego żona, a na tylnym siedzeniu, dla odmiany, jedyne dziecko - córeczka.
     Mężczyzna ma na sobie idealnie wyprasowany czarny garnitur i śnieżnobiałą koszulę bez najmniejszej skazy. Jego dłonie są mocno zaciśnięte na kierownicy, czoło ma zroszone potem. Mimo młodego wieku włosy ma przerzedzone i przyprószone siwizną, a odświętne ubranie zwisa nieco na jego ciele, jakby dużo schudł w bardzo krótkim czasie.
     Jego żona ubrana jest w przepiękną suknię w barwie namiętnej czerwieni. Odsłonięte ramiona mają barwę mleka, a obojczyki wyglądają tak, jakby zaraz miały przebić skórę kobiety i splamić jej blady dekolt gorącą krwią. Także i w jej jasnych włosach (upiętych kunsztownie z boku głowy, spływających gładką falą na plecy) widać srebrne pasma, choć nie rzucają się one w oczy tak jak w przypadku czarnowłosego mężczyzny. Kobieta ma zaczerwienione oczy, jakby niedawno płakała, i mnie w długich, wąskich palcach jedwabną chustkę z wyszytymi inicjałami - M. S.
     Dziewczynka ma na imię Luna i niedawno skończyła dwanaście lat. Zupełnie nie zwracając uwagi na cokolwiek nerwowe zachowanie rodziców, obserwuje las przesuwający się przed jej oczami niczym film w przyspieszonym tempie i głaszcze swojego ukochanego pluszaka o imieniu Lou. Lou to biały piesek z czarnymi jak noc oczami i przyklapniętymi uszkami, których miękkość podbiłaby serce każdego.  
     Luna także jest ubrana odświętnie, choć nie wie, czemu mama kazała jej włożyć najlepszą błękitną sukienkę, ani czemu czesząc jej ciemne włosy w dwa kucyki po obu stronach głowy i związując je równie błękitnymi wstążkami miała taki wyraz twarzy, jakby zaraz miała się rozpłakać.
     Po prawdzie, dziewczynka nie zna nawet celu ich wyprawy. Nie ma dziadków, u których mogliby się zatrzymać, a oboje jej rodzice to jedynacy. Luna nie przypomina też sobie, aby któreś z nich kiedykolwiek wspominało o jakichś przyjaciołach czy choćby znajomych. Oboje pracowali w domu i nawet artykuły spożywcze czy jakiekolwiek podstawowe przybory toaletowe zamawiali z dostawą do domu. Za każdym razem z innego konta, za każdym razem z innej strony internetowej.
     Zawsze mieszkali na uboczu, z dala od ciekawskich oczu i uszu sąsiadów, i bardzo często się przeprowadzali. Pozbawiona towarzystwa innych dzieci czy choćby nauczycieli lub nianiek Luna nigdy nie wzbraniała się przed tymi przenosinami. Była to dla niej nieodłączna część życia, być może uważała, że część życia wszystkich ludzi.
     Dopiero dużo później zrozumie, że całe życie jej rodziców od momentu jej narodzin, albo i jeszcze wcześniej, było jedną wielką ucieczką.
     Na razie jednak myśli dziewczynki były skupione na czymś zgoła innym. Zafascynowana wpatrywała się w szybę, za którą w mrocznym, ciemnym lesie jarzyły się dziesiątki maleńkich, błękitnych ogników. Wydawało jej się, że światełka układają się w ścieżkę, lśniąc zimnym światłem w poszyciu lasu i wabiąc ją swym blaskiem. W przeciwieństwie do drzew, które zlewały się w szaro-zieloną smugę, ogniki wydawały się trwać w niezmienionym stanie, ostre i wyraźne mimo prędkości, z jaką poruszał się samochód.
     Nie spuszczając wzroku z płomyków dziewczynka otworzyła usta, by powiedzieć rodzicom o rozgrywającym się za oknem spektaklu, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, uprzedziła ją matka.
- Luno, kochanie... - głos kobiety drżał i był zmieniony od smutku, na który dziewczynka w końcu zwróciła uwagę. - Musisz wiedzieć, że... Że bardzo cię kochamy.
- Właśnie - dodał mężczyzna. - Kochamy cię bardziej niż cokolwiek na świecie.
     Ton głosu obojga nie spodobał się dziewczynce. Brzmiało w nim jakieś zrezygnowanie i nieskończenie głęboki smutek... Oraz pustka.
- Em... Ja też was bardzo kocham, ale czemu tak nagle...?
     Odpowiedziała jej cisza. Zdezorientowana dziewczynka wodziła oczami od jednego rodzica do drugiego, aż w końcu coś na drodze przed nimi przykuło jej wzrok i sprawiło, że zacisnęła palce na pluszaku tak mocno, że zbielały jej knykcie.
     Przed nimi majaczyło drzewo. Stało u rozwidlenia drogi na dwie odnogi. Było tak potężne, że czterech dorosłych mężczyzn nie dałoby rady objąć go ramionami.
     I wyglądało na to, że mężczyzna jedzie prosto na nie.

     Wszystko jakby zwolniło. Kobieta uniosła chusteczkę do bladych ust i zaszlochała. Mężczyzna docisnął pedał gazu i zagryzł wargi, aż po podbródku spłynęła mu kropla krwi. Luna usłyszała wysoki, przeraźliwy wrzask, i w momencie, w którym zdała sobie sprawę z tego, że to ona tak krzyczy, auto uderzyło w drzewo i wszystko przyspieszyło.
    W starciu z drzewem o średnicy przekraczającej trzy metry auto jadące z prędkością ponad 100 km/h nie miało żadnych szans. Przód samochodu został zgnieciony jak pusta puszka po coli, przednia szyba pękła, zasypując rodziców dziewczynki gradem odłamków szkła, a sama Luna uderzyła całym ciałem o fotel kierowcy i padła na podłogę, zamroczona.
     Potem samochód zaczął płonąć. Powoli kabinę zaczął wypełniać gryzący dym, a temperatura rosła. Rozległ się huk i pozostałe okna popękały, kalecząc ciała dziewczynki i jej rodziców.  
     Mimo zamroczenia Luna niewątpliwie żyła, w przeciwieństwie do jej rodziców, których odświętne ubrania były teraz splamione krwią i poprzepalane w niektórych miejscach, jak w jakiejś ponurej parodii pogrzebu. Po cóż bowiem stroić trupa, skoro i tak zniknie pod ziemią?
     Dziewczynka spróbowała otworzyć drzwi, przy których się znajdowała. Ogień sięgał coraz głębiej, pełzające płomyki zajęły już przednią część kabiny, paląc włosy, ubrania i skórę rodziców Luny.
     Instynkt samozachowawczy zmusił Lunę do prób wydostania się z auta. Dziewczynka przestała zwracać uwagę na smród topiącej się skóry zmieszany ze swądem palonych włosów i desperacko usiłowała otworzyć najbliższe drzwi. Mocowanie się z klamką w końcu przyniosło efekty i wolność stanęła przed Luną otworem.
     Usiłowała przeczołgać się do wyjścia, jednak nie mogła wyszarpnąć nóg spod siedzenia matki, pod którym utknęła. Obróciła głowę, by na nie spojrzeć, i nagle przeszył ją tak straszliwy ból, jakby w kręgosłup ktoś wbił jej rozżarzony do białości pręt. Przerażona, sięgnęła dłonią do prawego uda. Pod palcami poczuła gorącą, mokrą od potu skórę... 
     Ale nie czuła na nodze dotyku dłoni. W ogóle nie czuła nóg.
     Zdała sobie sprawę, że płacze, i zaszlochała jeszcze gwałtowniej. Nie wydostanie się z auta. Nie czuje nóg. Wolność jest oddalona o dwa kroki, a ona nie może się przesunąć ani o cal.
     Skutki przebywania w dymie, nawet rozrzedzonym, zaczęły dawać jej się we znaki. Oddychała coraz ciężej, obraz zaczął jej się dwoić przed piekącymi i szczypiącymi oczami.
     Pomyślała, że została skazana na śmierć w płomieniach albo z braku wody i pożywienia, i wściekłość na tę niesprawiedliwość oraz lodowaty strach wywołany wizją powolnego i bolesnego konania dodały jej sił. 
     Zacisnęła zęby i zaczęła się czołgać przed siebie. Usiłowała wspiąć się na siedzenia, ale z unieruchomionymi nogami nie dała sobie rady. Pełzła więc po podłodze, a każdy kolejny centymetr bliżej życia kosztował ją ogrom bólu i łez. Miejsca między siedzeniami nie było zbyt dużo, i choć Luna była mała i drobna nawet jak na swój wiek, i tak szło jej bardzo ciężko. Nie zatrzymywała się jednak i przesuwała się dalej, aż w końcu większym wysiłkiem stało się dla niej powstrzymywanie się przed utratą przytomności niż poruszanie się w kierunku wyjścia.
     Uniosła głowę nieco wyżej. Łzy i pot spływały po jej twarzy nieprzerwanymi strugami, a wzrok się mącił. Świat wirował jej przed oczami i nagle Lunie zdało się, że zamajaczył przed nią ciemny kontur mężczyzny. 
- Po... pomocy - wychrypiała tylko, nawet nie zwracając uwagi na to, że mógłby to być tylko majak. Potem oczy uciekły jej w głąb czaszki, aż błysnęły białka, i głowa opadła na dół.
     Przegrała walkę.
     Ogniki zniknęły.

                                                                         ***
     Ta-dam. Jestem okrutnym człowiekiem. Wyobraźcie sobie, co by było, gdybym napisała, że to one - shot. *Chichot zła*
     Ale nie, spokojnie, nie zabiję jej jeszcze. Lubię to opowiadanko, trochę je pociągnę.
     Przyłapałam się ostatnio na delikatnym zazębianiu wydarzeń z jednych opowiadań z wydarzeniami z innych. Ciekawe, czy ktoś w przyszłości zorientuje się, gdzie :).
     Kocham Was i w ogóle, piszcie mi co uważacie o opowiadaniach, będę pisać więcej i wstawiać częściej, obiecuję. Słowo (byłej)harcerki.
     Buziaki, uściski i masa cukru od
                                                                                                                                                 Damayanti

Komentarze

  1. Całkiem dobre!

    https://jezuwszystkozajete.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taką miałam nadzieję, staram się nie wstawiać beznadziejnych rozdziałów ;D.
      P.S. Ja się tak starałam i zrobiłam specjalnie zakładkę SPAM, a tu oto co widzę? Zapraszam do zakładki!
      P.S. nr 2 - ja weszłam do Ciebie i przeczytałam rozdział (notabene bardzo dobry, polecam), ale nie wszyscy to zrobią, jeśli opinię o ich opowiadaniach zawrzesz w dwóch słowach :). Umiesz pisać, dodaj coś od siebie!
      Pozdrawiam cieplutko ;).

      Usuń
  2. Błagam powiedz, że dokończysz te opowiadania. Dużo ich zaczynasz i nie wiem czy na pewno do nich wrócisz a ja chcę wiedzieć co będzie dalej! Swoją drogą ładnie opisujesz postacie. Jak w poprzednich też duże skupienie na uczuciach, które pozwalają przeżywać losy bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok, mówię: dokończę te opowiadania. Ale tak serio, serio. Możesz mi wierzyć.
      Miło mi, że uważasz, że dobrze opisuję postacie, bo czasem mam wrażenie, że to zupełnie mi nie wychodzi 😂. Może to przez moją miłość do samotności? Kto wie.
      Ludzi też kocham, ale nie lubię z nimi przebywać zbyt często, bo mnie to męczy.
      *stereotyp introwertyka*
      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń

Prześlij komentarz

Każdy Twój komentarz motywuje mnie do dalszej pracy nad sobą - zwłaszcza, jeśli zawrzesz w nim konstruktywną krytykę.