,,Dar czy przekleństwo?" cz.2

     (Część pierwszą znajdziecie tutaj.)
     Wygrzebałam ten rozdział z głębi notesowego oceanu, sprawdzałam go dwa razy, a i tak podczas przepisywania tu i ówdzie od razu wciskałam poprawki. Moje brudnopisy to morze czerni i szkarłatu (tak, mam bajeczny czerwony długopis do korekt, aha).
     Na swoje nieszczęście, nie mam już żadnych zapasowych rozdziałów, więc będę musiała się ostro wziąć do roboty, byleby się wyrobić z terminami (hu, hu, taka ze mnie pisarka, terminy mam. Może dlatego, że sama je sobie ustaliłam, ale to nie ma znaczenia, ok?)
     Zapraszam.  
                                     ***

     Pik, pik, pik.
     Czy już nie mogłam się obudzić bez tego uporczywego dźwięku wkręcającego mi się w mózg?
     Westchnęłam głośno i bardzo powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. Włosy zasłaniały mi połowę pola widzenia, stopy i dłonie miałam zgrabiałe z zimna. Nie zapominaj o tym, że jesteś głodna, szepnął cichy głosik w mojej głowie.
     Zadrżałam i potarłam pokryte gęsią skórką ramiona. Wcześniej nie było tu tak zimno, albo zwyczajnie nie czułam tego przez sen.
     Wstałam z łóżka i syknęłam, gdy moje bose stopy zetknęły się z lodowatą podłogą. Wydaje mi się, czy tu jest coraz zimniej?, zapytałam sama siebie. Nie, to prawda, odpowiedział głosik w mojej głowie. Spójrz, twój oddech to para!
     Doszłam do wniosku, że ktokolwiek obniża temperaturę w moim pokoju (moim? Nie przywiązuj się aż tak), robi to złośliwie. Uznałam więc, że zdecydowanie lepiej będzie, jeśli wyjdę... Gdziekolwiek bym się miała znaleźć.
     Spojrzałam w dół, na strój w który byłam ubrana. Czarna bokserka i białe szorty. Odchyliłam koszulkę. Stanik sportowy zdecydowanie był mój, pamiętam, jak go wkładałam... W zasadzie to kiedy?
     Zmarszczyłam brwi. Nagła (a może nie taka znowu nagła?) utrata pamięci pewnie zaniepokoiłaby mnie bardziej, gdyby nie to, że cała trzęsłam się już z zimna. Prawie nie czułam stóp i nie mogłam opanować szczękających zębów.
     Drżąc, podreptałam do drzwi, nacisnęłam klamkę i wyszłam z pokoju. Owiała mnie fala ciepłego powietrza, a ja aż westchnęłam z ulgą. Z zamkniętymi oczami opierałam się o drzwi, czekając, aż w moich żyłach na powrót zacznie płynąć krew, a nie lód.
     Otwórz oczy, szepnął głos w mojej głowie. Nie czujesz, jak na ciebie patrzy?
     Nadal byłam nieco otępiała przez nagłe uderzenie ciepła, ale posłuszna intuicji (głosowi rozsądku) otworzyłam oczy.
     Przede mną, pod przeciwległą ścianą (czy tu wszystko musi być błękitne?) siedział duży, idealnie czarny kot.
- Witam nową koleżankę - powiedział. Jego głos był lekko zniekształcony, jakby próbował jednocześnie mówić i miauczeć.
- Ty mówisz - rzekłam krótko, bardziej stwierdzając fakt niż pytając. - Oszalałam?
     Absolutnie nie, pewnie jeszcze śpisz.
- Ależ, cherié, tylko wariaci są coś warci - odparł i zamruczał, puszczając mi oko.
     Skrzywiłam się lekko.
- Nie lubię tego filmu.
     Właśnie tak, moja droga, przyjmuj wszystko takim, jakie jest. I tak w końcu się obudzisz.
     Nie byłam tego taka pewna. Po raz pierwszy w życiu poczułam się tak, jakbym zobaczyła prawdziwy świat. Jakby ktoś zdjął mi z twarzy cienką zasłonkę, która zniekształcała cały obraz.
     To było tak nowe i potężne uczucie, że prawie zwaliło mnie z nóg.
- Wszystko w porządku? - Miauknął kot, przekrzywiając łepek. Jego oczy rozbłysły ciekawością.
- Jeśli jesteś prawdziwy, to wszystko jest dobrze. Wolę, żeby to świat nagle zwariował, nie ja.
     Przez chwilę patrzył na mnie z niedowierzaniem (o ile koty mogą przybrać taki wyraz... Pyszczka?), a potem zaczął miauczeć... I się zmieniać. Wyprężył grzbiet, którego kości zaczęły się przesuwać. Tułów wydłużył się i poszerzył, podobnie jak łapy. Ogon malał, dopóki całkiem nie zniknął, tak samo jak spiczaste uszy i wąsy. Skóra jakby wchłonęła całe futro - stawało się coraz krótsze, aż pozostawiło ją gładką i bladą. Pyszczek także uległ przeobrażeniu - oczy zwiększyły się nieco, nos wydłużył, żuchwa poszerzyła. Miauczenie przez chwilę brzmiało jak skrzek, a potem przeobraziło się w śmiech.
- Okej, no to już było bardzo dziwne - mruknęłam.
     Kulący się przede mną ze śmiechu nastolatek w końcu się wyprostował i otarł załzawione oczy. Miał około 1,60 m wzrostu, był bardzo szczupły i blady. Miał błękitne oczy i czarne, nieco zbyt długie włosy z grzywką spiętą nad czołem. Kilka kosmyków opadało mu jednak swobodnie po bokach twarzy. Ubrany był w t-shirt, proste spodnie i tenisówki
     Mam wrażenie, że lubi czarny kolor, szepnął głosik. Naprawdę? A ja byłam pewna, że różowy!
- Jestem Louis - powiedział z uśmiechem, wyciągając smukłą dłoń w moją stronę. Z zazdrością dostrzegłam idealnie pomalowane na czarno (a jakżeby inaczej?) paznokcie. - A ty jesteś pierwszą osobą, która nie próbowała kopniakiem posłać mnie do piekła.
     Uścisnęłam jego dłoń. Miał mocny, ale ciepły uścisk - nie popisywał się siłą i nie próbował zmiażdżyć mi palców. Duży plus.
- Jestem... - przez jedną, boleśnie długą chwilę nie mogłam przypomnieć sobie własnego imienia, przez co prawie wpadłam w panikę, ale jedno spojrzenie w wyczekujące, radosne oczy Louisa wystarczyło, by mnie uspokoić. - Jestem Liv.
- Wiem, Sirena już nam o tobie opowiadała.
- Sirena...? - Zapytałam, nieco onieśmielona.
- No wiesz, śliczna i słodka ruda bogini, której pragnie każdy facet na ziemi, ale ona wszystkich odrzuca, bo...
- Potrafię też całkiem nieźle skopać tyłek każdemu, kto nie umie trzymać języka za zębami - usłyszeliśmy łagodny głos.
     Oboje odwróciliśmy się gwałtownie w stronę, z której dobiegał. Oparta o ścianę, z rękami założonymi na piersi i rudymi włosami związanymi w koński ogon stała moja wczorajsza towarzyszka.
- Sireno, kochanie, jak miło cię widzieć - Louis wyszczerzył zęby, powoli odsuwając się od dziewczyny. - Wybacz mi, ale teraz muszę coś bardzo pilnie załatwić. Pa, pa, Złotko - dodał jeszcze, mrugając do mnie, a potem zgrabnie odwrócił się na pięcie i ruszył pędem do przodu. Zniknął mi z oczu po paru sekundach, gdy minął załom korytarza.
- Kochanie? Złotko? - Wymamrotałam do siebie, nieco skołowana nagłą ucieczką Louisa. - Przecież ten chłopak może mieć najwięcej czternaście lat...
- Trzynaście - wtrąciła Sirena. - Ale pochodzi z bardzo wylewnej rodziny. Przeszkadza ci to?
     Nie wyczułam w jej głosie wrogości, raczej pewien dystans. Dało się wyczuć, że zależy jej na chłopaku.
- Nie, skąd - odparłam, zgodnie z prawdą. - Po prostu w mojej rodzinie ludzie są raczej zdystansowani, nawet wobec najbliższych.
     Dziwne, pomyślałam, nieco zaniepokojona. Czemu nie mogę sobie przypomnieć twarzy żadnego z członków mojej rodziny... A wiem, jacy są?
- Niczego nie pamiętasz, prawda?
     Tu mnie zaskoczyła. Z pewnością moja twarz mogła wyrażać zmieszanie, ale żeby tak od razu domyśliła się, o co chodzi?
     To nie jest jej pierwsza taka rozmowa, skarbie, rzekł głosik. I z pewnością nie ostatnia.
- Pamiętam... Ale bardzo mało. Żadnych konkretnych osób, miejsc - w moim gardle urosła dziwna gula, która uniemożliwiła mi przełknięcie śliny. - Pamiętam zwyczajne, proste rzeczy, co lubię jeść, że nie cierpię pływać, za to kocham jeździć na rowerze... Ale nic więcej.
     Sirena przybliżyła się do mnie i w geście pocieszenia położyła mi dłoń na ramieniu.
- Przypomnisz sobie, obiecuję ci to. Jeśli będziesz chciała, pomogę ci jak tylko będę mogła.
     Jej głos poruszył jakąś czułą strunę w mojej duszy. Serce zatrzepotało mi szybciej w piersi, na policzki wypełzł rumieniec.
     Powoli otworzyłam i zamknęłam usta. Wyglądasz jak niedorozwinięta, marudził głosik. Albo coś mówisz, albo zamknij buzię. Nie zdążyłam się w sobie zebrać, kiedy Sirena zdjęła dłoń z mojego ramienia i dziwna myśl, która pojawiła się w mojej głowie, zniknęła, jakby zdmuchnięta przez wiatr.
- Pewnie jesteś bardzo głodna - zaczęła, jakby trochę niepewnie. - Może chciałabyś coś zjeść, a potem pójść ze mną na spacer, by porozmawiać o twojej obecnej sytuacji?
     Dopiero kiedy wspomniała o rozmowie uświadomiłam sobie, jak wiele pytań cisnęło mi się na usta. W końcu nie wiedziałam gdzie jestem, kim są Sirena i Louis, nie wspominając już nawet o tym, czemu chłopak potrafił się zmieniać w kota - coś wewnątrz mnie mówiło, że to nie żadna sztuczka, ale wciąż było to dla mnie absurdalne. No i, jakby się tak zastanowić... Nie wiedziałam nawet kim sama jestem i co tu właściwie robię... Czymkolwiek byłoby to 'tu'.
     Są rzeczy ważne i ważniejsze, kochanie, zaświergotał głosik. Najpierw przyjemności, potem obowiązki! Wydawało mi się w zasadzie, że było całkiem na odwrót, ale przecież nie będę się kłócić z głosem w głowie, co nie?
     Uśmiechnęłam się lekko do Sireny.
- W takim razie chodźmy - odparłam krótko, a ona odpowiedziała delikatnym uśmiechem, odwróciła się tyłem do mnie i ruszyła przed siebie.
     Cóż miałam zrobić? Ruszyłam jej śladem, a miedziany blask jej włosów błyszczał wesoło wśród wszechobecnego błękitu korytarzy.
                                   ***
     I już. Zadowoleni?
     Opowiadanie zaczyna się rozkręcać. Już niedługo dowiemy się, gdzie jest Liv, i co się stało w czasach, których zupełnie nie może sobie przypomnieć.
     Przyznam się, że po przepisaniu tego wszystkiego jestem szalenie zadowolona. Czemu? Bo do przyszłego tygodnia mam spokój. Potem znowu będę maltretować swój biedny kręgosłup, ale co tam - to nic takiego, najwyżej przejdę z chodzenia na czołganie się.
     Odkąd zaczęłam pisać regularnie, zauważyłam pewną rzecz - nie umiem odejść od rozdziału, dopóki go nie skończę. Kiedy już zasiądę do pisania i wpadnę w wir kreacji, każdą najmniejszą próbę odciągnięcia mnie od notesu odrzucam syknięciem (głownie skierowanym do młodszej siostry, bo akurat "chce się pobawić").
     Z tego powodu zaczęłam pisać tylko w weekendy, bo cztery godziny wyrwane z dnia w środku tygodnia nie są dobrym pomysłem. Tak...
     Mam nadzieję, że Wam się podobało. Zostawcie po sobie jakiś ślad, bo nie wiem, czy może coś jest złe, niejasne, czy są jakieś przegapione przeze mnie błędy. Dajcie znać.
     Buziaki, uściski i masa cukru od
                                                           Damayanti


Przejdź do cz.3 >>


Wynik na dziś: 11

Komentarze