Wiem, wiem, znowu zaczynam nowe opowiadanie. ALE, ponieważ w "losowaniu" wyszło na to, że "Każdy zasługuje na drugą szansę" jest opowiadaniem, które mogę pisać i wstawiać, to proszę bardzo.
Piszę i wstawiam.
***
Piszę i wstawiam.
***
Leżała na łóżku ze słuchawkami w uszach. Kabelek łączący je z telefonem znikał pod czarną, luźną bluzą. Czuła się gorzej niż zazwyczaj - coś ściskało ją w dołku i za nic nie chciało puścić.
Przełknęła ślinę, westchnęła głośno i wstała. Ubrała czarne trampki stojące przy drzwiach, nawet nie zawracając sobie głowy zapalaniem światła, a potem wyszła z pokoju.
Na korytarzu panowała martwa cisza. Po jednej stronie była skąpana w czerni kuchnia, po drugiej - schody prowadzące na dół. Rozedrgany blask telewizora stojącego w salonie pełzł w górę, po ścianie obwieszonej pustymi ramkami na zdjęcia. Większość z nich miała powybijane szybki.
Dziewczyna zaczęła schodzić po schodach. W migoczącym świetle niewiele dało się dostrzec - ciemne włosy, ciemne ubranie, zgarbiona sylwetka.
Zeszła na dół i nie rozglądając się na boki skierowała się w stronę szczelnie zasłoniętego okna. Wyłączyła stojący przed nim telewizor i w saloniku zapanowała zupełna ciemność.
Muzyka wciąż brzmiała w jej uszach, gdy wychodziła z domu. Starym zwyczajem podniosła doniczkę z malutkim cyprysem stojącą na zewnętrznym parapecie. Zaraz jednak, po ujrzeniu jedynie pustej dziury wyciętej w metalu, przypomniała sobie, że klucz schowała w kieszeni. Wcześniej skrytka działała doskonale, ale w końcu matka ją odkryła i dziewczyna musiała udawać, że pozbyła się zapasowego klucza. Oraz trzymać go ciągle przy sobie.
Zamknęła drzwi, odwróciła się i zaczęła iść. Klucz kołysał się w przód i w tył, zawieszony na długiej, jedwabnej wstążce, którą trzymała w dłoni, aż w końcu dziewczyna z powrotem go schowała.
Szła bez celu, przed siebie, byle dalej od domu, którego nie mogła tak nazwać, i wszystkich problemów. Jak zawsze podczas słuchania swoich ulubionych piosenek, poczuła się silniejsza. Silniejsza niż lęk, silniejsza niż ból. Nie miało znaczenia, że po powrocie do codzienności znów będzie mała i słaba. Na razie była panią swego losu i to napawało ją szczęściem.
Przyspieszała coraz bardziej, aż w końcu zaczęła biec. Odgłos uderzania trampek o chodnik był cichy i płaski, zupełnie inny niż dźwięki pieszczące jej uszy, ale równie agresywny i pełen swego rodzaju zaciętości.
Zatrzymała się w parku graniczącym z liceum, do którego uczęszczała. Było cicho, ciemno i na tyle zimno, by wydychane przez nią powietrze zmieniało się w białe obłoczki.
Rozgrzana i nieco zmęczona biegiem postanowiła usiąść na chwilę, by pomyśleć. Weszła głębiej w plątaninę krzewów, drzew, klombów pełnych zasuszonych już kwiatów i brukowanych dróżek. Szybko znalazła swoją ulubioną ławkę i rzuciła się na nią całym ciężarem, aż drewno przeciągle jęknęło.
Odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Krew pulsowała jej w skroniach w rytm muzyki sączącej się w uszy.
Przesunęła rękami po drewnie i natrafiła palcami prawej dłoni na całkiem spore zagłębienie. Uśmiechnęła się nieco smutno i pochyliła głowę do przodu. Wyjęła telefon i go odblokowała.
W jasnym świetle włączonej przez dziewczynę latarki ukazały się dwa wyryte w drewnie imiona - "Brendon" i "Sophie".
Sophie patrzyła na wycięte nożykiem imię swoje i dawnego przyjaciela. Pogłaskała je delikatnie palcem, wspominając ich wieloletnią przyjaźń ze ściśniętym sercem.
Poznali się jako całkiem malutkie dzieci. Ich matki darzyły się głęboką przyjaźnią i często odwiedzały się nawzajem. Brendon był równe czterdzieści siedem sekund starszy od Sophie i gdy tylko zaczynała mu dokuczać, nakazywał jej przestać i słuchać starszych. Oczywiście nic sobie z tego nie robiła i dalej wrzucała mu piasek za koszulkę, wiązała jego sznurówki razem czy co też jej jeszcze przyszło do głowy.
Dziesięć lat po przyjściu dzieci na świat kobiety zerwały ze sobą wszelkie kontakty. Dopiero kilka lat później Sophie dowiedziała się, co między nimi zaszło. Wcześniej jednak wystarczyło jej, że mogła dalej przyjaźnić się z Brendonem, i choć on nigdy więcej nie wszedł do jej domu, Sophie odwiedzała go nader często. Nie przeszkadzały jej w tym nawet nieco natrętne pytania Marie, matki Brendona, o sytuację w jej domu. Zbywała je krótkim: "Dziękuję, wszystko dobrze" i wracała do zabawy.
Podobnie jak powód zerwania przyjaźni między kobietami, tak i rzeczywisty charakter tych pytań Sophie poznała dużo później...
Poderwała się gwałtownie, wyrywając sobie słuchawki z uszu i prawie spadając z ławki. Zamrugała szybko, zdając sobie sprawę, że zasnęła i śniła o dzieciństwie - najlepszym okresie w jej życiu... Choć pełnym kłamstw i obrzydliwych sekretów.
Zerknęła na telefon. Nie spała długo - raptem pół godziny - ale w tym czasie zdążyła porządnie zmarznąć i teraz cała się trzęsła. Z ust buchały jej kłęby białej pary, choć zima dopiero się zaczęła i temperatury nie były drastycznie niskie.
Było jej jednak na tyle zimno, by uznała, że czas wracać. Wstała, przeciągnęła się i ponownie włożyła słuchawki do uszu.
Zmarszczyła czoło, gdy muzyka nie zaczęła grać. Ponownie wyjęła telefon. Przydusiła klawisz zasilania, ale nic się nie stało. Sfrustrowana Sophie zdała sobie sprawę, że bateria w jej komórce się rozładowała. Wcisnęła więc tylko telefon do kieszeni i ruszyła w drogę powrotną.
Ulice były tragicznie oświetlone i rzeczywiście mogłoby to być co najmniej niepokojące, ale Sophie doskonale wiedziała, jak wtopić się w czerń nocnego miasta. Jednolicie czarne ubrania, jedyne jakie od lat nosiła, zdecydowanie ułatwiały jej to zadanie. Mlecznobiałą skórę wystarczyło w łatwy sposób ukryć - dłonie schować schować do kieszeni, na głowę nałożyć kaptur.
W ten sposób wielokrotnie wymykała się z domu i wracała do niego niezaczepiana przez męty i podejrzane osobniki wylegające (niezbyt licznie, rzecz jasna, ale jednak) nocami na ulice.
Była o przecznicę od domu, kiedy z zaułka, obok którego miała się przemknąć, dobiegł ją ogłuszający łoskot. Natychmiast skryła się za załomem budynku i wstrzymała oddech. Serce łomotało jej w piersi tak mocno, jakby zaraz miało wybuchnąć.
Przez sekundę nic się nie działo, a potem z zaułka jak pocisk z armaty wystrzelił wyraźnie przerażony biały kociak. Sophie domyśliła się, że to kot, jedynie po przeraźliwym miauczeniu, jakie z siebie wydawał. Brzmiało ono prawie jak płacz niemowlęcia i dziewczynie lodowaty dreszcz przebiegł po plecach.
Zatrzymała się w parku graniczącym z liceum, do którego uczęszczała. Było cicho, ciemno i na tyle zimno, by wydychane przez nią powietrze zmieniało się w białe obłoczki.
Rozgrzana i nieco zmęczona biegiem postanowiła usiąść na chwilę, by pomyśleć. Weszła głębiej w plątaninę krzewów, drzew, klombów pełnych zasuszonych już kwiatów i brukowanych dróżek. Szybko znalazła swoją ulubioną ławkę i rzuciła się na nią całym ciężarem, aż drewno przeciągle jęknęło.
Odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Krew pulsowała jej w skroniach w rytm muzyki sączącej się w uszy.
Przesunęła rękami po drewnie i natrafiła palcami prawej dłoni na całkiem spore zagłębienie. Uśmiechnęła się nieco smutno i pochyliła głowę do przodu. Wyjęła telefon i go odblokowała.
W jasnym świetle włączonej przez dziewczynę latarki ukazały się dwa wyryte w drewnie imiona - "Brendon" i "Sophie".
Sophie patrzyła na wycięte nożykiem imię swoje i dawnego przyjaciela. Pogłaskała je delikatnie palcem, wspominając ich wieloletnią przyjaźń ze ściśniętym sercem.
Poznali się jako całkiem malutkie dzieci. Ich matki darzyły się głęboką przyjaźnią i często odwiedzały się nawzajem. Brendon był równe czterdzieści siedem sekund starszy od Sophie i gdy tylko zaczynała mu dokuczać, nakazywał jej przestać i słuchać starszych. Oczywiście nic sobie z tego nie robiła i dalej wrzucała mu piasek za koszulkę, wiązała jego sznurówki razem czy co też jej jeszcze przyszło do głowy.
Dziesięć lat po przyjściu dzieci na świat kobiety zerwały ze sobą wszelkie kontakty. Dopiero kilka lat później Sophie dowiedziała się, co między nimi zaszło. Wcześniej jednak wystarczyło jej, że mogła dalej przyjaźnić się z Brendonem, i choć on nigdy więcej nie wszedł do jej domu, Sophie odwiedzała go nader często. Nie przeszkadzały jej w tym nawet nieco natrętne pytania Marie, matki Brendona, o sytuację w jej domu. Zbywała je krótkim: "Dziękuję, wszystko dobrze" i wracała do zabawy.
Podobnie jak powód zerwania przyjaźni między kobietami, tak i rzeczywisty charakter tych pytań Sophie poznała dużo później...
Poderwała się gwałtownie, wyrywając sobie słuchawki z uszu i prawie spadając z ławki. Zamrugała szybko, zdając sobie sprawę, że zasnęła i śniła o dzieciństwie - najlepszym okresie w jej życiu... Choć pełnym kłamstw i obrzydliwych sekretów.
Zerknęła na telefon. Nie spała długo - raptem pół godziny - ale w tym czasie zdążyła porządnie zmarznąć i teraz cała się trzęsła. Z ust buchały jej kłęby białej pary, choć zima dopiero się zaczęła i temperatury nie były drastycznie niskie.
Było jej jednak na tyle zimno, by uznała, że czas wracać. Wstała, przeciągnęła się i ponownie włożyła słuchawki do uszu.
Zmarszczyła czoło, gdy muzyka nie zaczęła grać. Ponownie wyjęła telefon. Przydusiła klawisz zasilania, ale nic się nie stało. Sfrustrowana Sophie zdała sobie sprawę, że bateria w jej komórce się rozładowała. Wcisnęła więc tylko telefon do kieszeni i ruszyła w drogę powrotną.
Ulice były tragicznie oświetlone i rzeczywiście mogłoby to być co najmniej niepokojące, ale Sophie doskonale wiedziała, jak wtopić się w czerń nocnego miasta. Jednolicie czarne ubrania, jedyne jakie od lat nosiła, zdecydowanie ułatwiały jej to zadanie. Mlecznobiałą skórę wystarczyło w łatwy sposób ukryć - dłonie schować schować do kieszeni, na głowę nałożyć kaptur.
W ten sposób wielokrotnie wymykała się z domu i wracała do niego niezaczepiana przez męty i podejrzane osobniki wylegające (niezbyt licznie, rzecz jasna, ale jednak) nocami na ulice.
Była o przecznicę od domu, kiedy z zaułka, obok którego miała się przemknąć, dobiegł ją ogłuszający łoskot. Natychmiast skryła się za załomem budynku i wstrzymała oddech. Serce łomotało jej w piersi tak mocno, jakby zaraz miało wybuchnąć.
Przez sekundę nic się nie działo, a potem z zaułka jak pocisk z armaty wystrzelił wyraźnie przerażony biały kociak. Sophie domyśliła się, że to kot, jedynie po przeraźliwym miauczeniu, jakie z siebie wydawał. Brzmiało ono prawie jak płacz niemowlęcia i dziewczynie lodowaty dreszcz przebiegł po plecach.
Już miała ruszyć w dalszą drogę, kiedy nagle plama czerni po drugiej stronie ulicy, którą wzięła za jeden z krzewów, poruszyła się. Postać, jak się zdało Sophie, ukucnęła, a potem wyciągnęła dłonie do zwierzątka. Kociak machnął dwa razy najeżonym ogonem, a potem posłusznie wskoczył na ręce przybysza.
Dziewczyna wpatrywała się w ten dziwny spektakl bez choćby mrugnięcia okiem czy głębszego oddechu, czekając aż Obcy sobie pójdzie. W końcu tak się stało, ale Sophie miała wrażenie, że odchodząc spojrzał prosto na nią, a to jej się wcale nie spodobało.
Wreszcie ruszyła w dalszą drogę. Kiedy dotarła pod dom, najpierw zajrzała we wszystkie okna. Wyglądało jednak na to, że jej matka wciąż śpi. Gdyby było inaczej, gdyby gdziekolwiek paliło się światło, użyłaby do wejścia do pokoju rozklekotanej drabinki pożarowej. Nie było to jednak zbyt bezpieczne rozwiązanie, wobec czego zwykle wchodziła i wychodziła drzwiami. Na szczęście jej matka miała niewiarygodnie wielki lęk przed ciemnością, więc przy zgaszonym świetle Sophie czuła się bezpiecznie.
Wyjęła klucz, otworzyła drzwi i weszła do środka. Starała się stąpać tylko po tych deskach, które nie skrzypiały, jednak jedna z nich okazała się zdradliwa i jęknęła przeciągle.
Sophie zamarła. Wstrzymała oddech, a po długiej chwili ciszy wypuściła go bardzo, bardzo powoli. Nie mogła sobie pozwolić na kolejną wpadkę w przeciągu ledwie dwóch miesięcy. Inaczej długo nie mogłaby wychodzić z domu, i to nie ze względu na coś tak głupiego jak areszt domowy.
Przepełniona nadzieją przemknęła przez salon, cały czas kuląc się przy ścianie i starając się nie potknąć o porozrzucane wszędzie śmieci i ubrania. Udało jej się dotrzeć do schodów, a to oznaczało, że najgorszą część ma już za sobą.
Wychodząc z domu nigdy nie zawracała sobie głowy matką - zawsze spała jak zabita. Dużo gorzej było z powrotami - najlepiej było, gdy matka gdzieś wychodziła. Jednak gdy była w domu i spała, Sophie musiała być stukrotnie bardziej ostrożna i czasem zdarzało się, że nie była dość czujna i matka się budziła.
Czasem kłamała, że zeszła, by wyłączyć telewizor. Gdy kobieta była wystarczająco otumaniona, nie było źle, choć sam stres był okropnym przeżyciem dla Sophie. Gorzej było, gdy matka była w miarę przytomna...
Sophie nieświadomie potarła lewe ramię, a potem wspięła się po schodach, pokonując po trzy stopnie naraz. Odetchnęła z ulgą, gdy w końcu dotarła do pokoju.
Szybko zrzuciła buty i ubrania, zostając w samych majtkach, po czym wślizgnęła się do łóżka i nakryła kołdrą. Chwilę potem już spała, czujna, ale spokojna.
***
Po skończeniu pisania (i po przepisaniu) zdałam sobie sprawę, że często przeplatam jedno opowiadanie z innymi. Może nie jakoś znacząco - raczej subtelnie - ale jednak.
Ciekawe w sumie, czemu. Może liczę na to, że ktoś zauważy, kto wie? Ale miło by było wejść kiedyś na bloga i zobaczyć coś w stylu: "Hej, a czy toto nie było gdzieś tamtam?"
Mało mi trzeba do szczęścia.
Siedziałam sobie na przykład ostatnio, znudzona, i uznałam, że zrobię sobie swoją własną listę marzeń (czy tam celów, jak kto woli). No i doszłam do dwóch wniosków - pierwszy jest taki, że im więcej mi marzeń przychodzi do głowy, tym bardziej chcę je spełnić, drugi - że może mi nie starczyć życia na ich spełnienie.
W każdym razem postawiłam sobie jeden cel, za który wzięłam się od razu. Ten cel to przeczytanie 10000 (słownie: dziesięciu tysięcy) książek. A ponieważ lubię się dzielić tym, co robię, jeżeli mi na tym zależy, to od teraz pod każdą notką będę pisała, ile książek "mam już za sobą".
Czy ktoś chce wziąć udział w wyzwaniu razem ze mną? Możecie sami obniżyć lub podnieść poprzeczkę, ale miło byłoby zobaczyć, że ktoś też tak spełnia marzenia :).
Buziaki, uściski i masa cukru od
Damayanti
Przejdź do cz.2 >>
Wynik na dziś: 4
Dziewczyna wpatrywała się w ten dziwny spektakl bez choćby mrugnięcia okiem czy głębszego oddechu, czekając aż Obcy sobie pójdzie. W końcu tak się stało, ale Sophie miała wrażenie, że odchodząc spojrzał prosto na nią, a to jej się wcale nie spodobało.
Wreszcie ruszyła w dalszą drogę. Kiedy dotarła pod dom, najpierw zajrzała we wszystkie okna. Wyglądało jednak na to, że jej matka wciąż śpi. Gdyby było inaczej, gdyby gdziekolwiek paliło się światło, użyłaby do wejścia do pokoju rozklekotanej drabinki pożarowej. Nie było to jednak zbyt bezpieczne rozwiązanie, wobec czego zwykle wchodziła i wychodziła drzwiami. Na szczęście jej matka miała niewiarygodnie wielki lęk przed ciemnością, więc przy zgaszonym świetle Sophie czuła się bezpiecznie.
Wyjęła klucz, otworzyła drzwi i weszła do środka. Starała się stąpać tylko po tych deskach, które nie skrzypiały, jednak jedna z nich okazała się zdradliwa i jęknęła przeciągle.
Sophie zamarła. Wstrzymała oddech, a po długiej chwili ciszy wypuściła go bardzo, bardzo powoli. Nie mogła sobie pozwolić na kolejną wpadkę w przeciągu ledwie dwóch miesięcy. Inaczej długo nie mogłaby wychodzić z domu, i to nie ze względu na coś tak głupiego jak areszt domowy.
Przepełniona nadzieją przemknęła przez salon, cały czas kuląc się przy ścianie i starając się nie potknąć o porozrzucane wszędzie śmieci i ubrania. Udało jej się dotrzeć do schodów, a to oznaczało, że najgorszą część ma już za sobą.
Wychodząc z domu nigdy nie zawracała sobie głowy matką - zawsze spała jak zabita. Dużo gorzej było z powrotami - najlepiej było, gdy matka gdzieś wychodziła. Jednak gdy była w domu i spała, Sophie musiała być stukrotnie bardziej ostrożna i czasem zdarzało się, że nie była dość czujna i matka się budziła.
Czasem kłamała, że zeszła, by wyłączyć telewizor. Gdy kobieta była wystarczająco otumaniona, nie było źle, choć sam stres był okropnym przeżyciem dla Sophie. Gorzej było, gdy matka była w miarę przytomna...
Sophie nieświadomie potarła lewe ramię, a potem wspięła się po schodach, pokonując po trzy stopnie naraz. Odetchnęła z ulgą, gdy w końcu dotarła do pokoju.
Szybko zrzuciła buty i ubrania, zostając w samych majtkach, po czym wślizgnęła się do łóżka i nakryła kołdrą. Chwilę potem już spała, czujna, ale spokojna.
***
Po skończeniu pisania (i po przepisaniu) zdałam sobie sprawę, że często przeplatam jedno opowiadanie z innymi. Może nie jakoś znacząco - raczej subtelnie - ale jednak.
Ciekawe w sumie, czemu. Może liczę na to, że ktoś zauważy, kto wie? Ale miło by było wejść kiedyś na bloga i zobaczyć coś w stylu: "Hej, a czy toto nie było gdzieś tamtam?"
Mało mi trzeba do szczęścia.
Siedziałam sobie na przykład ostatnio, znudzona, i uznałam, że zrobię sobie swoją własną listę marzeń (czy tam celów, jak kto woli). No i doszłam do dwóch wniosków - pierwszy jest taki, że im więcej mi marzeń przychodzi do głowy, tym bardziej chcę je spełnić, drugi - że może mi nie starczyć życia na ich spełnienie.
W każdym razem postawiłam sobie jeden cel, za który wzięłam się od razu. Ten cel to przeczytanie 10000 (słownie: dziesięciu tysięcy) książek. A ponieważ lubię się dzielić tym, co robię, jeżeli mi na tym zależy, to od teraz pod każdą notką będę pisała, ile książek "mam już za sobą".
Czy ktoś chce wziąć udział w wyzwaniu razem ze mną? Możecie sami obniżyć lub podnieść poprzeczkę, ale miło byłoby zobaczyć, że ktoś też tak spełnia marzenia :).
Buziaki, uściski i masa cukru od
Damayanti
Przejdź do cz.2 >>
Wynik na dziś: 4
Aż mi się przypomniały moje nocne ucieczki z domu tylko po to, żeby sobie posłuchać muzyki hehe. Historii bohaterki jednak jestem coraz bardziej ciekawa.
OdpowiedzUsuńChciałabym móc sobie tak czasem uciec z domu 😂. Niestety drzwi skrzypią niemiłosiernie, a mama ma niemożliwie lekki sen, więc jestem skazana na bycie grzeczną córeczką :').
UsuńO, ho, ho, historia bohaterki też będzie coraz bardziej ciekawa!
Pozdrawiam cieplutko!