,,Związani" cz.2

     Jest sobota, jest i nowy rozdział. Uczciwie przyznam, że to był dla mnie trudny tydzień i poza jedną kartką (którą i tak potem wykreśliłam, bo Beatrycze wyszła tam jak jakaś pusta lalka) niczego nie napisałam. Ale spokojnie (żeby było jasne - to siebie uspokajam), mam jeszcze trzy rozdziały w zapasie i być może dziś lub jutro skończę kolejny. Nie wiem na pewno. Niezbadane są koleje losu.
     Miałam duży problem z dobraniem piosenki, która by mi pasowała do tej części, no ale coś tam pod niego podczepiłam. Także tego.
     Zapraszam do czytania.
                                                                               ***

22 dni
     Beatrycze obudziła się, gdy słońce stało już wysoko na niebie. Zmrużyła oczy, oślepiona światłem wpadającym przez okno, i przetoczyła się na bok. Spuściła stopy na podłogę, przeciągnęła się, ziewając, i wstała z łóżka.
     Uderzyła ją panująca wokół cisza. Dziewczyna zmarszczyła czoło, zastanawiając się, czemu stara jej nie obudziła. Zazwyczaj zmuszała ją do zrywania się z łóżka o bladym świcie i z prawdziwą przyjemnością przez cały dzień zaganiała ją do wykonywania różnych zadań.
     Beatrycze wzięła głęboki wdech i lekko się skrzywiła. Po nocy wypełnionej pracą nie miała siły się wykąpać, więc teraz jej zapach nie był szczególnie zachwycający. Do tego bolały ją mięśnie, zwłaszcza karku i ramion, nadwerężone podczas dźwigania ciężkich mis z wodą i mycia okien, zwłaszcza tych w salonie.
     Otworzyła walizkę, wciąż stojącą przy drzwiach. Wyjęła z niej komplet bielizny, szorty i t-shirt, a potem ruszyła w stronę mniejszej łazienki.
     W rogu stała kabina prysznicowa z przejrzystymi ściankami. Kawałek dalej umieszczono sedes, obok zaś elegancką umywalkę z pomalowanymi złotą farbą kranem i kurkami. Gdzieniegdzie farba odchodziła niewielkimi płatkami. Nad zlewem wisiało proste lustro, naprzeciwko zaś stała otwierana od góry pralka.
     Beatrycze z prawdziwą przyjemnością ściągnęła z siebie brudne ubranie i rozpuściła włosy. Z szafki pod zlewem wyjęła żel pod prysznic i szampon, na haczyku obok lustra zawiesiła biały, puchowy ręcznik. Drugi, także przyniesiony przez nią zeszłej nocy, wciąż leżał schludnie złożony na najniższej półce. Oznaczało to, że Wiedźma skorzystała z łazienki na dole. Było to Beatrycze na rękę, bo nie musiałaby czekać godzinami, aż stara pozwoli jej się umyć. Kilka lat wcześniej wywiązała się między nimi tak gwałtowna awantura, że Wiedźma przez tydzień zamykała łazienkę na klucz, gdy tylko z niej wychodziła. Przez te kilka długich dni Beatrycze mogła się tylko podmywać przy kuchennym zlewie, a za toaletę służył jej stary słoik ukryty w szafie. Na samo wspomnienie dziewczynę ogarniało przemożne obrzydzenie, choć wciąż uważała, że największym upokorzeniem, jakie ją wtedy spotkało, było zmuszenie jej do przeproszenia starej i błagania o ponowne otwarcie łazienki. Była już tak zdesperowana, że w oczach stały jej łzy, ale nawet później, stojąc w strugach gorącej, słodkiej wody i płacząc rzewnymi łzami, widziała przed sobą wykrzywioną w obrzydliwym, mściwym uśmiechu twarz Wiedźmy. Wtedy po raz pierwszy na poważnie pomyślała, że chciałaby ją zabić.
     Umyła się dokładnie i dwukrotnie wypłukała włosy. Otworzyła drzwi kabiny i otuliła się ręcznikiem, zanim zdążyło jej się zrobić zimno. Wytarła się dokładnie i wykorzystała drugi ręcznik, by zawiązać turban na włosach. Kiedy wkładała na siebie świeże ubrania, poczuła jak w brzuchu burczy jej z głodu.
     Wrzuciła stary strój do pralki i powiesiła wilgotny ręcznik z powrotem przy lustrze. Wyszła z łazienki, ruszając z powrotem do sypialni. Zaczęła się zastanawiać, czy stara pojechała już do miasta, a jeśli tak, to czy kupiła coś do jedzenia. Wczorajszej nocy Beatrycze znalazła tylko dwie paczki herbatników w jednej z kuchennych szafek. Jedna była rozerwana i ciastka zdążyły wyschnąć na kamień, więc dziewczyna od razu ją wyrzuciła. Teraz zastanowiła się, czy na pewno dobrze zrobiła.
     Wyciągnęła z walizki szczoteczkę i pastę do zębów, a potem w drodze do kuchni wstąpiła na chwilę do łazienki i położyła je na umywalce. Rzuciła okiem na swoje odbicie. Wyglądała na zmęczoną, ale przecież nie było w tym nic dziwnego.
     Na blacie w kuchni leżały reklamówki z zakupami. Beatrycze otwierała jedną po drugiej i układała znajdujące się w nich produkty w szafkach, zastanawiając się jednocześnie, kto pomógł starej wnieść je do domu. Podejrzewała, że musiał to być jakiś wyjątkowo uczynny kierowca taksówki.
     Butelki oleju, torby cukru, soli i mąki, kartony z kaszą i ryżem kolejno lądowały na półkach. Dziewczyna znalazła nawet kilka opakowań proszku do pieczenia, choć nie przypominała sobie, by Wiedźma kiedykolwiek coś upiekła.
     Kiedy skończyła rozpakowywać zakupy, Beatrycze otworzyła lodówkę i wyjęła z niej duże opakowanie jogurtu, po czym wyciągnęła z szuflady łyżeczkę i wyszła z kuchni.
     Przy drzwiach prowadzących do pokoju starej zwolniła, aż w końcu zupełnie się zatrzymała. Rozejrzała się dookoła, przestępując niepewnie z nogi na nogę, a potem, zanim zdążyła zmienić zdanie, podeszła bliżej i przyłożyła ucho do drzwi. Nie usłyszała najlżejszego dźwięku poza łomotem swojego serca. Krew szumiała jej w uszach, ciało rwało się do ucieczki. Gdyby starej przyszło teraz do głowy, by otworzyć drzwi, Beatrycze znalazłaby się w poważnych kłopotach.
     Nic takiego się jednak nie stało i w końcu dziewczyna wycofała się na korytarz. Ze zdenerwowania spociły jej się dłonie, więc przed zejściem na dół Beatrycze wytarła je pospiesznie o spodenki.
     Postanowiła wyjść na zewnątrz i usiąść w ogrodzie. Zauważyła, że worki ze śmieciami po sprzątaniu, które zostawiła przy drzwiach wejściowych zniknęły i mogłaby się założyć, że stał za tym ten sam człowiek, który wniósł zakupy do kuchni.
     Obeszła dom dokoła i ze zdziwieniem zauważyła, że na tyłach budynku zbudowano niedużą werandę. Stały na niej dwa fotele na biegunach i niewysoki stolik. Nie dało się na nią wejść z domu, bo nie było żadnych drzwi. Trzeba było przejść kawałek przez ogród.
     Zadowolona ze swojego odkrycia Beatrycze zasiadła w jednym z foteli, opierając kolana na poręczach, i zabrała się do jedzenia jogurtu.



     Po kilku minutach puste opakowanie stało na stoliku, a Beatrycze powoli bujała się w fotelu, z zamkniętymi oczami i twarzą zwróconą w stronę słońca. Dzień był piękny i ciepły. Delikatny wietrzyk igrał w pasmach trawy, poruszał gałęziami drzew i krzewów. Beatrycze całą sobą chłonęła ten rzadki spokój, którego mogła być częścią. Wszystkie złe emocje, które nieświadomie stale w sobie nosiła - ból, strach, złość, rozgoryczenie - zastąpiło poczucie niezwykłej więzi z naturą. Jej serce i oddech zwolniły, powieki stawały się coraz cięższe. Bujanie fotela koiło wzburzoną duszę dziewczyny.
     Nieco sennym ruchem Beatrycze sięgnęła ręką ku głowie i zdjęła z włosów wilgotny ręcznik. Kaskada loków natychmiast opadła jej na ramiona, wiatr wsunął między pasma swoje smukłe palce. Westchnęła cichutko.
     Beatrycze zapadała już w sen, kiedy ponownie poczuła się obserwowana. Spięła się cała, dłonie zadrżały jej niekontrolowanie. Zmusiła się do zachowania względnego spokoju i uniosła jedną dłoń do twarzy, jakby chciała ją potrzeć. Szybko obrzuciła spojrzeniem spomiędzy palców ogród przed sobą, zauważając coś jakby drżący cień za jednym z drzew. Przełknęła ślinę, zastanawiając się, co zrobić - krzyczeć na przybysza czy raczej spróbować oddalić się, jakby nic się nie stało? - gdy nagle obok niej rozległ się męski głos.
- Na co się tak patrzysz?
     Cała się wzdrygnęła i gwałtownie obróciła się w stronę chłopaka, czując przeszywający ból w nadwerężonym barku. Nie zwróciła jednak na niego większej uwagi. Nawet przestraszona nagłym pojawieniem się chłopaka w ogrodzie natychmiast zatraciła się w jego urodzie.
     Mógł mieć około dwudziestu lat, był wysoki i smukły. Spod rękawków czarnego t-shirta wystawały ładnie umięśnione ręce. Dżinsy miały przetarcia na kolanach i udach, sznurówki w trampkach były jaskrawozielone. Jednak największe wrażenie na Beatrycze zrobiło nie ciało, ale twarz chłopaka. Był blady, ale nie w sposób, który sugerowałby, że jest chory. Miał wyraziste brwi, jasnoniebieskie oczy i pełne, zmysłowe usta, prawie jak dziewczyna. Jego kości policzkowe wyglądały, jakby mogły przeciąć szkło, a włosy były plamą czarnego atramentu na tle jasnego nieba.
     Wyglądał jak chłopak, który mógłby wyjść z jej snów i uratować ją przed jej pokręconym życiem, i dlatego od razu zmrużyła oczy, patrząc na niego nieufnie. Ideały nie przychodziły od tak do jej ogrodu, a Beatrycze nie miała zamiaru pokazywać chłopakowi, jak wielkie wrażenie na niej zrobił, żeby go nie wykorzystał do swoich celów.
     Przybysz wciąż patrzył na nią z oczekiwaniem. Bawił się przy tym kolczykiem, który miał w dolnej wardze - skubał go zębami i muskał językiem - i dziewczyna na chwilę zapomniała, co sobie postanowiła. W końcu jednak wzięła się w garść, spojrzała mu hardo w oczy i odparła:
- Na nic. Co ty tu robisz? Kim jesteś?
     Spojrzała ukradkiem w bok, na drzewo. Cień już zniknął i Beatrycze zaklęła w myślach. Mimo strachu wolałaby wiedzieć, kto ją obserwował. Z powrotem skupiła uwagę na chłopaku.
- Jestem Adam. - Jego głos był łagodny i pewny. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i przez chwilę Beatrycze podziwiała jego lewy profil. Zauważyła, że w uchu ma dwa kolejne kolczyki. Po chwili ponownie na nią spojrzał. - Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem. Pomyślałem, że warto byłoby się przywitać z nowymi sąsiadkami.
     Po tych słowach uśmiechnął się przebiegle, jakby liczył na to, że ją zaskoczył. I wcale się nie pomylił, choć Beatrycze chyba udało się zachować kamienną twarz, bo Adam przez moment wydawał się nieco zawiedziony.
- Nie przestraszyłeś mnie - skłamała gładko, ucinając temat. - Gdzie dokładnie się wprowadziłeś?
     Choć w okolicy było kilka niezamieszkanych domków, bo przedmieścia nie cieszyły się zbytnim zainteresowaniem, Beatrycze była prawie pewna tego, co chłopak powie.
- Do domu naprzeciwko. - Skinął głową w kierunku budynku i zaśmiał się. - W zasadzie to bardziej zamek.
     Fizycznie Beatrycze zachowała pokerową twarz, ale w duchu zmrużyła podejrzliwie oczy. Nieziemsko przystojny i w dodatku odgadywał jej myśli. Coś zdecydowanie było z nim nie w porządku.
- Może... - Zawahał się, jakby zniechęcił go beznamiętny wyraz twarzy Beatrycze, ale zaraz podjął na nowo. - Może chciałabyś wpaść do mnie dziś wieczorem? Z wieży rozciąga się wspaniały widok na okolicę, no i niebo wygląda przepięknie nocą.
     Ujęło ją to, że się zawahał. Jakby jednak nie był tak niezachwianie pewny siebie... Albo jakby takiego grał. Pomimo tego, że tylko grzecznie ją zapytał, do niczego nie zmuszając, Beatrycze nadal była wobec niego nieufna. W zamku byliby sami, Adam nie wspominał, że mieszka z rodziną czy przyjaciółmi. A gdyby ją zaatakował, próbował pocałować albo, co gorsza, zgwałcić? Nawet gdyby udało jej się krzyknąć, kto przybyłby jej na pomoc? Stara? Wolne żarty.
- Zastanowię się nad tym - powiedziała, starając się, by jej głos nie zabrzmiał zimno czy odpychająco. Z werandy ciężko byłoby jej uciec, a nie wiedziała, czy Adam nie zareagowałby na jawną odmowę złością. Źle się czuła w tej sytuacji. Wiedźma była potworem, ale przynajmniej było wiadomo, czego się po niej spodziewać. Adam był wielką niewiadomą z piękną twarzą i wnętrzem, które mogło być jej zupełnym przeciwieństwem - czarnym i zepsutym.
- Będę czekał na ciebie o dziewiątej. Jeśli nie pojawisz się do wpół do dziesiątej... - Serce Beatrycze zatrzymało się na chwilę, gdy wydało jej się, że chłopak jej grozi, a potem ponownie zaczęło bić, gdy kontynuował. - Stracisz okazję do zjedzenia pysznej kolacji. - Zaśmiał się cicho i uśmiechnął się do niej ciepło. - Po prostu przemyśl to jeszcze, dobrze?
- Zgoda - odparła. Zastanawiała się, czy wiedział, że ma zamiar odmówić. Nie wydawał się zły i to jej się podobało. Upewnił się jednak, że ponownie się zastanowi nad przyjściem do zamku. Beatrycze zdawała sobie sprawę, że nie była pierwszą dziewczyną, którą do siebie zaprosił, ale sądziła też, że pierwszą, która nie zgodziła się od razu lub ostatecznie odmówiła.
     Adam spojrzał w stronę zamku.
- Muszę już iść. Do zobaczenia, Beatrycze.
     Uśmiechnął się i już go nie było.
     Beatrycze wstała z fotela i dyskretnie upewniła się, że Adam rzeczywiście odszedł, wysuwając głowę za róg domu. Przez chwilę obserwowała jego barki i wąskie biodra, po czym wróciła na fotel. Podniosła ręcznik, który w którymś momencie tego dziwnego popołudnia musiał jej spaść na ziemię, i sięgnęła po opakowanie po jogurcie, w którym pływało teraz kilka muszek.
     Nagle zdrętwiała cała i zrobiło jej się zimno, choć słońce wciąż radośnie przygrzewało. Zmarszczyła czoło, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą, i zaczęła analizować swoją rozmowę z Adamem, zdanie po zdaniu, słowo po słowie. Była pewna, że mu się nie przedstawiła, nie pytał o to.
     Skąd więc chłopak znał jej imię?

                                 ***

     A któż to może wiedzieć, Beatrycze? Na przykład ja. Wy dowiecie się dopiero za tydzień. Wpiszcie ten dzień do kalendarza czy coś i będzie dobrze.
     Nie przeciągając, do zobaczenia w przyszłą sobotę!
     Buziaki, uściski i masa cukru od
                                                    Damayanti

Komentarze