Święta, święta i po świętach. Nie wiem jak Wam, ale mi nie udało się odczuć zbytnio ich atmosfery. Może dlatego, że byłam chora. Cóż.
W każdym razie udało mi się znowu zdenerwować starszą siostrę, bo nie kontynuuję starszych opowiadań, tylko zaczynam nowe. Cóż.
Komuś jeszcze to przeszkadza? (Serio, chcę wiedzieć.)
Zapraszam.
***
Percy Jackson, inteligentny, ciepły i (przynajmniej zdaniem niektórych) niebywale przystojny dwudziestolatek z Nowego Jorku pojawił się w życiu Nico di Angelo w najlepszym możliwym momencie.
Trzy miesiące wcześniej, w Wenecji, gdzie mieszkał szesnastolatek, w jego rodzinnym domu wybuchł ogromny pożar. Zginęły w nim jedyne bliskie osoby Nico - jego osiemnastoletnia siostra Bianca i matka Maria.
Osamotniony w swym bólu Nico odwiedził zgliszcza tylko raz - tego dnia, tuż po szkole, przeszukał je i zabrał ze sobą wszystkie rzeczy, które miały jakąkolwiek wartość materialną, oraz kilka pozornie bezwartościowych gratów. Dla niego były jednak jedynymi pamiątkami po tych, które znaczyły dla niego tak wiele.
Po okłamaniu opiekunki socjalnej, że pilnie musi do toalety (i po odprowadzeniu go przez nią aż pod same drzwi publicznego szaletu) wymknął się przez niesamowicie małe okienko i ruszył w stronę pobliskiego lombardu. Tam, z pustką w sercu i gorącym pragnieniem ucieczki w głowie spieniężył wszystkie kosztowności. Początkowo sprzedawca próbował wyciągnąć z Nico informacje, skąd ma biżuterię (na którą natknął się w cudem nietkniętej ogniem szkatułce matki), ale wobec upartego milczenia chłopaka w końcu tylko wzruszył ramionami i wypłacił Nico należność. Nie było tego dużo, ale Nico nie bardzo się tym przejął.
Po przybyciu na najbliższe lotnisko wykupił bilet na polecony przez ekspedientkę lot, nawet nie zwracając uwagi na jego cel, i wsiadł do samolotu zaraz po otwarciu jego wejścia. Siedział pod oknem, bezmyślnie gapiąc się przez szybę, nie wiedząc nawet, na co patrzy. Ramionami mocno ściskał plecak - jedyne, co mu zostało.
Kiedy samolot wystartował, Nico ledwie poczuł gorące łzy spływające mu po policzkach. Kobieta siedząca obok niego rzuciła mu niemal przerażone spojrzenie, a potem odsunęła się tak daleko, jak tylko mogła.
Choć ciałem chłopaka raz po raz wstrząsały niekontrolowane dreszcze, nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Czuł się, jakby jego serce rozpadło się na milion kawałków o niewyobrażalnie ostrych brzegach, które teraz raniły go całego od wewnątrz. Był sam, zupełnie sam, i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Świadomość, że nikt nie będzie szukał miernego w nauce chłopaka, stroniącego od ludzi i pozbawionego rodziny, która mogłaby go przygarnąć (a którym niewątpliwie był) nie przyniosła mu tak upragnionej ulgi, choć niewątpliwie była jedynym plusem w jego obecnej sytuacji.
W końcu jego ciało i umysł nie wytrzymały nadmiaru tak intensywnych emocji i bodźców, jakich doświadczył tego dnia, i Nico zasnął.
Był to niewątpliwie sen bardzo niespokojny i bolesny, bo gdy kilka godzin później stewardessa, cokolwiek nerwowo, potrząsnęła jego ramieniem, by poinformować chłopaka o zakończeniu lotu, jego twarz była mokra i spuchnięta od płaczu.
Podziękował kobiecie skinieniem głowy, ignorując sposób, w jaki westchnęła po jego wyjściu z samolotu. Nie wydawało mu się, by miała powód odczuć ulgę po jego odejściu, ale nie przejął się tym. Miał poważniejsze zmartwienia niż jakiś bezmyślny babsztyl.
Duży napis przed lotniskiem uświadomił mu, że jest w Nowym Jorku. Mówił po angielsku bardzo dobrze, ale nie chciał się komunikować z ludźmi tak długo, jak było to możliwe.
Bez konkretnego planu (a w zasadzie to bez żadnego planu) zaczął spacerować po dużych, prawie pustych ulicach. Choć Nico nie wiedział, która jest godzina, podejrzewał wczesne popołudnie - krótką chwilę, gdy życie w dużym mieście zamiera, a wszyscy są w pracy bądź szkole.
Jedynymi osobami, które widział, były spieszące gdzieś matki, rzucające mu podejrzliwe spojrzenia, a potem obchodzące go wraz z wesoło szczebioczącymi pociechami szerokim łukiem. Natknął się także na paru śmiejących się nieskrępowanie nastolatków, którzy zrobili sobie wolne od szkoły (ci z kolei spoglądali na niego z zaciekawieniem i przechodzili tak blisko, że gdyby chciał, mógłby ich dotknąć) oraz bezdomnych.
Ci byli najbardziej rozpoznawalni - ubrania w szarych lub brązowych kolorach, brudne i cuchnące, twarze niemyte od tak dawna, że trzeba było zgadywać, jaki kolor skóry mają, długie, postrzępione brody i włosy. Rzadko kiedy dostrzegał wśród włóczęgów kobiety, jeśli się to jednak zdarzało, patrzyły na niego chciwie, z obnażonymi czarnymi, zepsutymi zębami, po czym traciły zainteresowanie nim i odwracały wzrok, mamrocząc coś do siebie.
W końcu, kiedy po kilku godzinach snucia się bez celu Nico dostrzegł, że na chodniki wylega coraz to więcej ludzi, a ruch na ulicach się wzmaga, zaczął szukać jakiegoś pustego placyku, skweru, gdzie mógłby usiąść i zastanowić się, co dalej.
W końcu dostrzegł nieduży park, ukryty wśród drapaczy chmur i wielopiętrowych centrów handlowych połączonych z siecią kawiarni, restauracji, siłowni i temu podobnych ośrodków.
Park nie był zbyt rozległy, ale za to pełen wysokich drzew, których liście tworzyły baldachim nad głowami spacerujących, oraz niezwykle barwnych kwiatów, których ciężki zapach unosił się w powietrzu nadając otoczeniu aurę niezwykłości i tajemnicy.
Nico usiadł na jednej z ławek, podciągając kolana pod brodę i obejmując nogi ramionami. Nie czuł głodu ani smutku, jedynie obezwładniające go wręcz zmęczenie i tępy ból pulsujący w jego głowie i w okolicach mostka.
Nie miał zbyt dużo pieniędzy, na pewno nie tyle, by przeżyć więcej niż kilka dni, nawet gdyby prawie nic nie jadł. Nie chciał kraść, ale istniała możliwość, że sytuacja go do tego zmusi. I gdzie miałby spać? Był październik, noce robiły się coraz dłuższe i zimniejsze.
Gdyby tylko mama żyła, pomyślał. I Bianca, kochana starsza siostrzyczka. Położył się na ławce. Zdążył już zapaść zmierzch i nad jego głową, przez dziurę między liśćmi i gałęziami pobliskich drzew, błyszczały maleńkie gwiazdy.
Było już późno i cicho, a w okolicy nie było żywego ducha. Nico wyobraził sobie, że może jego mama i siostra są teraz gdzieś tam, pośród mrugających do niego punkcików, i natychmiast zalała go fala smutku. Jego drobnym ciałem wstrząsnął szloch, a on pozwolił sobie na płacz, doskonale wiedząc, że z nastaniem świtu rozpocznie się jego walka o przetrwanie w nieznanym mu i zapewne nieprzyjaznym mieście. Skulił się na lewym boku, z plecami przyciśniętymi do oparcia ławki, wtulając twarz w sztywny materiał plecaka. Niedługo potem zapadł w drżący sen.
Przez kolejne trzy miesiące, jak na warunki, w których przyszło mu funkcjonować, radził sobie doskonale. Zarabiał, śpiewając na ulicy, a także grając na wyrzuconej przez kogoś na śmietnik gitarze (choć Nico nie był w stanie zrozumieć, jak można być na tyle głupim, by wyrzucać całkiem dobrej jakości sprzęt z jedną tylko zerwaną struną, był za to wdzięczny). Jadł bardzo niewiele, ale nie było to duże wyrzeczenie z jego strony - nigdy się nie objadał i, całe szczęście, całkiem dobrze znosił głód. Najwięcej problemów sprawiało mu mycie się i przebieranie. Za zarobione na ulicy pieniądze kupił sobie drugi komplet ubrań - t-shirt, spodnie i komplet bielizny - i trzy razy w tygodniu brał prysznic w jednym ze schronisk dla bezdomnych. Nigdy nie zostawał w żadnym z nich na dłużej - nie przywiązywał się do nikogo i niczego, z obawy przed kolejnym cierpieniem.
Tak więc życie Nico toczyło się całkiem znośnie. I gdyby nie wyzierający z jego oczu ból, można by go uznać za zwyczajnego nastolatka. Niektórych pustka w jego spojrzeniu odpychała, innych przyciągała, każąc im krążyć wokół tego zranionego chłopaka, który do nikogo nie odzywał się choćby jednym słowem, nawet zagadnięty.
Nadszedł styczeń i temperatury w nocy znacznie spadły, nawet względem lodowato zimnego listopada i grudnia. Dwudziestego czwartego Nico podjął decyzję o przeniesieniu - nawet kosztem ogromnej szansy złapania wszawicy albo innego świństwa.
Nigdy jednak tego postanowienia nie zrealizował. O świcie zbudził się w obcym mu pomieszczeniu pachnącym kawą. Podniósł się, przestraszony, i napotkał łagodny wzrok starszego od niego, zielonookiego młodzieńca.
Nie chcąc go spłoszyć, Percy Jackson, pracownik kawiarni, w której spędził noc z obcym sobie nastolatkiem, wyjaśnił Nico, że przeniósł go do miejsca swej pracy, bo inaczej zamarzłby w ciągu nocy na śmierć. Na całe szczęście kawiarnia była oddalona od parku, w którym dotąd sypiał Nico, o ledwie sto metrów i Percy miał do niej klucze.
Nico słuchał jego słów z mieszaniną podejrzliwości i dziwnego uczucia, które pamiętał z czasów, gdy jego matka i siostra jeszcze żyły - czegoś w rodzaju bezkresnej, najczystszej miłości. Wtedy właśnie, choć jeszcze o tym nie wiedział, Nico zakochał się w młodym mężczyźnie, który uratował mu życie.
Mimo uczucia, które zrodziło się w sercu Nico tamtego dnia, w bladym świetle świtu pachnącego kawą, podejrzliwość nie zniknęła z jego oczu przez kolejne dziewięć miesięcy. Jednak z każdym następnym dniem było jej coraz mniej.
Ciepło Percy'ego, jego łagodność i chęć niesienia pomocy młodszemu nastolatkowi sprawiła, że w końcu Nico zaufał Percy'emu na tyle, by bez strachu wyznać mu miłość. Nie było w tym wszakże nic dziwnego czy niespodziewanego. Troska i opieka, jaką mężczyzna otoczył Nico, jasno sygnalizowała głębokość uczuć, jakie do niego żywił.
Kiedy początkowo nastolatek odsuwał się od niego, był cierpliwy i się nie zrażał. Dał mu dokładnie tyle czasu, ile tylko potrzebował. Dzięki niemu Nico zaczął pracować w kawiarni, do której zaniósł go Percy. Mężczyzna przekonał też właścicielkę lokalu, by Nico mógł mieszkać w jednym z małych pokoików nad kawiarnią. Zachowywał się przy tym tak, że Nico nigdy nie poczuł, że jest mu cokolwiek winien.
Był mu nieskończenie wdzięczny, to prawda, ale Percy nie dawał mu do zrozumienia, że oczekuje czegokolwiek w zamian za pomoc, bo zwyczajnie tak nie myślał.
Kiedy więc Nico w rocznicę swojego przybycia do Nowego Jorku, tuż po zamknięciu kawiarni podszedł do Percy'ego i powiedział mu, że go kocha, a ten uniósł jego podbródek i wyszeptał, że z wzajemnością, po raz pierwszy od roku poczuł prawdziwe, głębokie szczęście,
Jeszcze lepiej poczuł się, gdy Percy nachylił się do niego, wyrównując różnicę wzrostu, i pocałował tak nieskończenie czule, że w jego brzuchu zatrzepotała gromada motyli.
Szczęście Nico miało potrwać tylko jeden rok, zanim spadnie nań kolejny cios.
***
Czujecie to? Ten śmiech zła? Niszczenie ludziom życia na każdy możliwy sposób? Miażdżenie ich najmniejszych nadziei na szczęście?
Chciałam być dobra, no ale mi nie wyszło, dobrze?
Taki żarcik, świetnie się bawię.
Ale przepisywanie tego to była mordęga. Prawie umarłam. Same poprawki o mało mnie nie zabiły. Jednak dałam radę. O tak.
*duma totalna*
I wybaczcie brak odmiany imienia Nico, ale:
a) jeden słownik podaje odmianę tak okropną, że mam ochotę sobie oczy wydłubać
b) drugi słownik mówi "krótkich imion obcojęzycznych zakończonych na 'o' można nie odmieniać".
Więc proszę wszystkich gramarnazi o nieagresję.
Liczę na to, że Wam się podobało :).
Buziaki, uściski i masa cukru od
Damayanti
Przejdź do cz.2 księgi 1 >>
W każdym razie udało mi się znowu zdenerwować starszą siostrę, bo nie kontynuuję starszych opowiadań, tylko zaczynam nowe. Cóż.
Komuś jeszcze to przeszkadza? (Serio, chcę wiedzieć.)
Zapraszam.
***
Percy Jackson, inteligentny, ciepły i (przynajmniej zdaniem niektórych) niebywale przystojny dwudziestolatek z Nowego Jorku pojawił się w życiu Nico di Angelo w najlepszym możliwym momencie.
Trzy miesiące wcześniej, w Wenecji, gdzie mieszkał szesnastolatek, w jego rodzinnym domu wybuchł ogromny pożar. Zginęły w nim jedyne bliskie osoby Nico - jego osiemnastoletnia siostra Bianca i matka Maria.
Osamotniony w swym bólu Nico odwiedził zgliszcza tylko raz - tego dnia, tuż po szkole, przeszukał je i zabrał ze sobą wszystkie rzeczy, które miały jakąkolwiek wartość materialną, oraz kilka pozornie bezwartościowych gratów. Dla niego były jednak jedynymi pamiątkami po tych, które znaczyły dla niego tak wiele.
Po okłamaniu opiekunki socjalnej, że pilnie musi do toalety (i po odprowadzeniu go przez nią aż pod same drzwi publicznego szaletu) wymknął się przez niesamowicie małe okienko i ruszył w stronę pobliskiego lombardu. Tam, z pustką w sercu i gorącym pragnieniem ucieczki w głowie spieniężył wszystkie kosztowności. Początkowo sprzedawca próbował wyciągnąć z Nico informacje, skąd ma biżuterię (na którą natknął się w cudem nietkniętej ogniem szkatułce matki), ale wobec upartego milczenia chłopaka w końcu tylko wzruszył ramionami i wypłacił Nico należność. Nie było tego dużo, ale Nico nie bardzo się tym przejął.
Po przybyciu na najbliższe lotnisko wykupił bilet na polecony przez ekspedientkę lot, nawet nie zwracając uwagi na jego cel, i wsiadł do samolotu zaraz po otwarciu jego wejścia. Siedział pod oknem, bezmyślnie gapiąc się przez szybę, nie wiedząc nawet, na co patrzy. Ramionami mocno ściskał plecak - jedyne, co mu zostało.
Kiedy samolot wystartował, Nico ledwie poczuł gorące łzy spływające mu po policzkach. Kobieta siedząca obok niego rzuciła mu niemal przerażone spojrzenie, a potem odsunęła się tak daleko, jak tylko mogła.
Choć ciałem chłopaka raz po raz wstrząsały niekontrolowane dreszcze, nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Czuł się, jakby jego serce rozpadło się na milion kawałków o niewyobrażalnie ostrych brzegach, które teraz raniły go całego od wewnątrz. Był sam, zupełnie sam, i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Świadomość, że nikt nie będzie szukał miernego w nauce chłopaka, stroniącego od ludzi i pozbawionego rodziny, która mogłaby go przygarnąć (a którym niewątpliwie był) nie przyniosła mu tak upragnionej ulgi, choć niewątpliwie była jedynym plusem w jego obecnej sytuacji.
W końcu jego ciało i umysł nie wytrzymały nadmiaru tak intensywnych emocji i bodźców, jakich doświadczył tego dnia, i Nico zasnął.
Był to niewątpliwie sen bardzo niespokojny i bolesny, bo gdy kilka godzin później stewardessa, cokolwiek nerwowo, potrząsnęła jego ramieniem, by poinformować chłopaka o zakończeniu lotu, jego twarz była mokra i spuchnięta od płaczu.
Podziękował kobiecie skinieniem głowy, ignorując sposób, w jaki westchnęła po jego wyjściu z samolotu. Nie wydawało mu się, by miała powód odczuć ulgę po jego odejściu, ale nie przejął się tym. Miał poważniejsze zmartwienia niż jakiś bezmyślny babsztyl.
Duży napis przed lotniskiem uświadomił mu, że jest w Nowym Jorku. Mówił po angielsku bardzo dobrze, ale nie chciał się komunikować z ludźmi tak długo, jak było to możliwe.
Bez konkretnego planu (a w zasadzie to bez żadnego planu) zaczął spacerować po dużych, prawie pustych ulicach. Choć Nico nie wiedział, która jest godzina, podejrzewał wczesne popołudnie - krótką chwilę, gdy życie w dużym mieście zamiera, a wszyscy są w pracy bądź szkole.
Jedynymi osobami, które widział, były spieszące gdzieś matki, rzucające mu podejrzliwe spojrzenia, a potem obchodzące go wraz z wesoło szczebioczącymi pociechami szerokim łukiem. Natknął się także na paru śmiejących się nieskrępowanie nastolatków, którzy zrobili sobie wolne od szkoły (ci z kolei spoglądali na niego z zaciekawieniem i przechodzili tak blisko, że gdyby chciał, mógłby ich dotknąć) oraz bezdomnych.
Ci byli najbardziej rozpoznawalni - ubrania w szarych lub brązowych kolorach, brudne i cuchnące, twarze niemyte od tak dawna, że trzeba było zgadywać, jaki kolor skóry mają, długie, postrzępione brody i włosy. Rzadko kiedy dostrzegał wśród włóczęgów kobiety, jeśli się to jednak zdarzało, patrzyły na niego chciwie, z obnażonymi czarnymi, zepsutymi zębami, po czym traciły zainteresowanie nim i odwracały wzrok, mamrocząc coś do siebie.
W końcu, kiedy po kilku godzinach snucia się bez celu Nico dostrzegł, że na chodniki wylega coraz to więcej ludzi, a ruch na ulicach się wzmaga, zaczął szukać jakiegoś pustego placyku, skweru, gdzie mógłby usiąść i zastanowić się, co dalej.
W końcu dostrzegł nieduży park, ukryty wśród drapaczy chmur i wielopiętrowych centrów handlowych połączonych z siecią kawiarni, restauracji, siłowni i temu podobnych ośrodków.
Park nie był zbyt rozległy, ale za to pełen wysokich drzew, których liście tworzyły baldachim nad głowami spacerujących, oraz niezwykle barwnych kwiatów, których ciężki zapach unosił się w powietrzu nadając otoczeniu aurę niezwykłości i tajemnicy.
Nico usiadł na jednej z ławek, podciągając kolana pod brodę i obejmując nogi ramionami. Nie czuł głodu ani smutku, jedynie obezwładniające go wręcz zmęczenie i tępy ból pulsujący w jego głowie i w okolicach mostka.
Nie miał zbyt dużo pieniędzy, na pewno nie tyle, by przeżyć więcej niż kilka dni, nawet gdyby prawie nic nie jadł. Nie chciał kraść, ale istniała możliwość, że sytuacja go do tego zmusi. I gdzie miałby spać? Był październik, noce robiły się coraz dłuższe i zimniejsze.
Gdyby tylko mama żyła, pomyślał. I Bianca, kochana starsza siostrzyczka. Położył się na ławce. Zdążył już zapaść zmierzch i nad jego głową, przez dziurę między liśćmi i gałęziami pobliskich drzew, błyszczały maleńkie gwiazdy.
Było już późno i cicho, a w okolicy nie było żywego ducha. Nico wyobraził sobie, że może jego mama i siostra są teraz gdzieś tam, pośród mrugających do niego punkcików, i natychmiast zalała go fala smutku. Jego drobnym ciałem wstrząsnął szloch, a on pozwolił sobie na płacz, doskonale wiedząc, że z nastaniem świtu rozpocznie się jego walka o przetrwanie w nieznanym mu i zapewne nieprzyjaznym mieście. Skulił się na lewym boku, z plecami przyciśniętymi do oparcia ławki, wtulając twarz w sztywny materiał plecaka. Niedługo potem zapadł w drżący sen.
Przez kolejne trzy miesiące, jak na warunki, w których przyszło mu funkcjonować, radził sobie doskonale. Zarabiał, śpiewając na ulicy, a także grając na wyrzuconej przez kogoś na śmietnik gitarze (choć Nico nie był w stanie zrozumieć, jak można być na tyle głupim, by wyrzucać całkiem dobrej jakości sprzęt z jedną tylko zerwaną struną, był za to wdzięczny). Jadł bardzo niewiele, ale nie było to duże wyrzeczenie z jego strony - nigdy się nie objadał i, całe szczęście, całkiem dobrze znosił głód. Najwięcej problemów sprawiało mu mycie się i przebieranie. Za zarobione na ulicy pieniądze kupił sobie drugi komplet ubrań - t-shirt, spodnie i komplet bielizny - i trzy razy w tygodniu brał prysznic w jednym ze schronisk dla bezdomnych. Nigdy nie zostawał w żadnym z nich na dłużej - nie przywiązywał się do nikogo i niczego, z obawy przed kolejnym cierpieniem.
Tak więc życie Nico toczyło się całkiem znośnie. I gdyby nie wyzierający z jego oczu ból, można by go uznać za zwyczajnego nastolatka. Niektórych pustka w jego spojrzeniu odpychała, innych przyciągała, każąc im krążyć wokół tego zranionego chłopaka, który do nikogo nie odzywał się choćby jednym słowem, nawet zagadnięty.
Nadszedł styczeń i temperatury w nocy znacznie spadły, nawet względem lodowato zimnego listopada i grudnia. Dwudziestego czwartego Nico podjął decyzję o przeniesieniu - nawet kosztem ogromnej szansy złapania wszawicy albo innego świństwa.
Nigdy jednak tego postanowienia nie zrealizował. O świcie zbudził się w obcym mu pomieszczeniu pachnącym kawą. Podniósł się, przestraszony, i napotkał łagodny wzrok starszego od niego, zielonookiego młodzieńca.
Nie chcąc go spłoszyć, Percy Jackson, pracownik kawiarni, w której spędził noc z obcym sobie nastolatkiem, wyjaśnił Nico, że przeniósł go do miejsca swej pracy, bo inaczej zamarzłby w ciągu nocy na śmierć. Na całe szczęście kawiarnia była oddalona od parku, w którym dotąd sypiał Nico, o ledwie sto metrów i Percy miał do niej klucze.
Nico słuchał jego słów z mieszaniną podejrzliwości i dziwnego uczucia, które pamiętał z czasów, gdy jego matka i siostra jeszcze żyły - czegoś w rodzaju bezkresnej, najczystszej miłości. Wtedy właśnie, choć jeszcze o tym nie wiedział, Nico zakochał się w młodym mężczyźnie, który uratował mu życie.
Mimo uczucia, które zrodziło się w sercu Nico tamtego dnia, w bladym świetle świtu pachnącego kawą, podejrzliwość nie zniknęła z jego oczu przez kolejne dziewięć miesięcy. Jednak z każdym następnym dniem było jej coraz mniej.
Ciepło Percy'ego, jego łagodność i chęć niesienia pomocy młodszemu nastolatkowi sprawiła, że w końcu Nico zaufał Percy'emu na tyle, by bez strachu wyznać mu miłość. Nie było w tym wszakże nic dziwnego czy niespodziewanego. Troska i opieka, jaką mężczyzna otoczył Nico, jasno sygnalizowała głębokość uczuć, jakie do niego żywił.
Kiedy początkowo nastolatek odsuwał się od niego, był cierpliwy i się nie zrażał. Dał mu dokładnie tyle czasu, ile tylko potrzebował. Dzięki niemu Nico zaczął pracować w kawiarni, do której zaniósł go Percy. Mężczyzna przekonał też właścicielkę lokalu, by Nico mógł mieszkać w jednym z małych pokoików nad kawiarnią. Zachowywał się przy tym tak, że Nico nigdy nie poczuł, że jest mu cokolwiek winien.
Był mu nieskończenie wdzięczny, to prawda, ale Percy nie dawał mu do zrozumienia, że oczekuje czegokolwiek w zamian za pomoc, bo zwyczajnie tak nie myślał.
Kiedy więc Nico w rocznicę swojego przybycia do Nowego Jorku, tuż po zamknięciu kawiarni podszedł do Percy'ego i powiedział mu, że go kocha, a ten uniósł jego podbródek i wyszeptał, że z wzajemnością, po raz pierwszy od roku poczuł prawdziwe, głębokie szczęście,
Jeszcze lepiej poczuł się, gdy Percy nachylił się do niego, wyrównując różnicę wzrostu, i pocałował tak nieskończenie czule, że w jego brzuchu zatrzepotała gromada motyli.
Szczęście Nico miało potrwać tylko jeden rok, zanim spadnie nań kolejny cios.
***
Czujecie to? Ten śmiech zła? Niszczenie ludziom życia na każdy możliwy sposób? Miażdżenie ich najmniejszych nadziei na szczęście?
Chciałam być dobra, no ale mi nie wyszło, dobrze?
Taki żarcik, świetnie się bawię.
Ale przepisywanie tego to była mordęga. Prawie umarłam. Same poprawki o mało mnie nie zabiły. Jednak dałam radę. O tak.
*duma totalna*
I wybaczcie brak odmiany imienia Nico, ale:
a) jeden słownik podaje odmianę tak okropną, że mam ochotę sobie oczy wydłubać
b) drugi słownik mówi "krótkich imion obcojęzycznych zakończonych na 'o' można nie odmieniać".
Więc proszę wszystkich gramarnazi o nieagresję.
Liczę na to, że Wam się podobało :).
Buziaki, uściski i masa cukru od
Damayanti
Przejdź do cz.2 księgi 1 >>
Nico nie wymaga odmiany :) Widzę odmiana i mamy męskich bohaterów. Biedny Nico, tyle przeżyć. Dobrze, że tego opowiadania widzę kolejne części zaraz się biorę za czytanie.
OdpowiedzUsuń"Biedny Nico"... Jestem zła, ale biedny to on dopiero będzie ;D.
UsuńTak, tu będzie dużo facetów. I to nie tylko gejów, coby nudno nie było.
Pozdrawiam cieplutko!
Po pierwsze: wow, mnie też długo u ciebie nie było, za co najmocniej przepraszam. Ogólny brak ogarnięcia życia i świata wokół siebie pozwalał mi w przypływach energii co najwyżej mrugnąć i to każdym okiem z osobna; serio, byłam tak wymiętolona z istnienia, że momentami ledwie byłam w stanie odpalić kompa, także... no, postaram się już tutaj nie zmulać. X"D
OdpowiedzUsuńOkej, pierwsza część opowiadanka za mną i... szczerze mówiąc, nie wiem od czego zacząć. Chyba najbardziej korci mnie, żeby zapytać, dlaczego ty się, kurde, tak nad tym Nico znęcasz?! QwQ Przyznaję, że z książkami Riordana miałam skąpe doświadczenie, bo ledwie raz czytnęłam serię Percy'ego i Bogów Olimpijskich, ale Nico był jedną z tych nielicznych postaci, która serio mi się w tej serii spodobała i którą zainteresowałam się na tyle, by czasem poczytać sobie ff o nim i Willu. qwq Tym bardziej zrobił mi się gdzieś z tyłu głowy lekki smutek po przeczytaniu ostatniego zdania, w którym to zapowiadasz, że kolejny rozdział prawdopodobnie przeciągnie go mordką po ściernisku. ;w;
Pomijając kwestię mojego bólu rzyci o ból życia Di Angelo, całość prezentuje się naprawdę ładnie. Akcja się nie wlecze, a w odpowiednim tempie buduje przed czytelnikiem zarys historii, uczucia Nico nie zostały pominięte (albo podsumowane jednym zdaniem, spłycającym bohatera do granic możliwości, co jest o dziwo dość częstym zjawiskiem, nie tylko wśród takich typowych raków), dobrze też, że nie przeszłaś tutaj ze skrajności w skrajność, jeżeli chodzi o kwestię jego radzenia sobie ze śmiercią bliskich. Widać, że chłopak cierpi, ale odejście matki i siostry nie robią z niego małego emosia, który ostatki miłości wykrzesał jedynie wobec swojej żyletki (tutaj proszę nie zrozumieć mnie źle - reakcja na sytuację oczywiście zależy tylko i wyłącznie od bohatera, jego psychiki, wewnętrznej siły, charakteru i tak dalej; nie przywalam się tutaj do osób, które po życiowych tragediach przestały widzieć sens w życiu i nie potrafią samotnie poradzić sobie z cierpieniem, mam tutaj na myśli wyłącznie stereotyp małego, smutnego emo z opowiadanek, który jest chamski dla całego świata, w domu się tnie i ociera samotne łzy stojąc w deszczu, ciągle się żali, płacze, ma najgorzej na świecie, a najczęściej jego lekarstwem okazuje się być przedstawiciel opkowego gatunku tru loffów, który jako jedyny na całej planecie jest w stanie ukoić ból naszego emo), a po ucieczce chłopaczek nie zatrudnia się z jakiegoś powodu w pięciogwiazdkowym hotelu i nie żyje jak pączek w maśle (serio, kiedyś czytałam jakiegoś raka, gdzie trzynastoletnia chłopaczyna pokopytkowała z domu na drugi koniec świata, była bez pieniędzy, więc poszła do luksusowego hotelu znajdującego się w okolicy, w którym z jakiegoś powodu dostał pracę (ponieważ powody), prawdopodobnie stało się to tylko po to, by móc zaspokoić ałtoreczkową żądzę molestowania gówniaka przez gości hotelowych płci męskiej i obsługę;
z tego co pamiętam, chyba był tam jakiś wredny, gruby kucharz, który ciągle próbował go macać, dodatkowo facet w pięciogwiazdkowym amerykańskim hotelu gotował dla ludzi kapuśniak, ale i tak przyczyną jego zwolnienia była napaść seksualna na naszego głównego bohatera, a nie fakt, że serwował znanym gwiazdom średniej klasy, rozgotowaną kapustę, co nie), widać, że stara się jakoś sobie poradzić, chwyta się różnych sposób, a przy tym wszystkim ja - jako czytelnik - nie dostaję co trzecie słowo jebitnego: "ALE TEN NICO MA ŹLE" prosto w twarz. Inaczej - NIE MUSZĘ tym dostawać, żeby widzieć, że dzieciak ma słabą sytuację i że żyje tylko dzięki dobremu serduchu Percy'ego. Serio, to zostało opisane tak zwyczajnie, jakby przygarnięcie dzieciaka z ławki do siebie było czymś naturalnym, ale ten (pozornie) ludzki odruch umiera, coraz mniej ludu odważyłoby się zrobić coś takiego, gdyby znalazło się na miejscu Jacksona. Większość pewno zerknęłaby przez szybkę, zobaczyła dzieciaka na ławce nieopodal, powiodła wzrokiem na zawieszony przy drzwiach termometr i miała taką rozkminę: "Okej, mogę wyjść na mróz i sprawdzić, czy ten młodociany włóczęgo wciąż żyje... albo mogę udawać, że go nie widziałem/łam i włączyć sobie telewizję, by uśpić wyrzuty sumienia. Kij z tym, nowy sezon Ricka i Morty'ego się sam nie obejrzy!". Także ten, plus dla Percy'ego. XD
UsuńNico dość szybko zadurzył się w Jacksonie, ale w sumie nie ma co się dziwić, facet był dla niego wykutym w marmurze bohaterem narodowym, wszak okazał mu serce w czasie, kiedy nikt go dla Nico nie miał, a i sam Di Angelo swoim się z nikim nie dzielił. Pewno nagromadziło się w nim żalu i pustki po utracie rodziny, dodatkowo przytłoczyło go życie na ulicy i masz - zjawia się Percy i nagle staje się dla niego takim idealnym superbohaterem. Choć - szczerze przyznam - z początku spodziewałam się, że zaistnieje schemat: Di Angelo się zadurzył, Percy go odrzucił, tłumacząc mu, że to pewnie tylko zauroczenie, które szybko mu minie i zostawił dzieciaka z krwawiącym serduchem i mocnym zawodem połączonym ze złością na samego siebie. ALE skoro Jackson odpowiedział na amorki, to zakładam, że przeczytanie kolejnego rozdziału zaserwuje sponiewieranemu Nico albo zdradę, albo nieoczekiwane rozstanie, albo kolejną śmierć, albo kij wie, co jeszcze. QWQ
TAK, czuję ten śmiech zła, całą sobą czuję. X"DDD
Lecę czytać dalej, bo mam sporo zaległości, życzę morza weny, czasu i chęci na pisanie! Pozdrawiam! :)
Ło luju, jaki piękny, długi komentarz. Aż się wzruszyłam, serio. Tyle miłych słów...
UsuńA ja taka zła i tak się będę znęcać ;D.
Idę sobie na przykład ostatnio na przystaneczek i nagle bum! Wena twórcza strzeliła mnie z liścia. I zaczynam kreować ze szczegółami kolejne rozdziały, jak będzie przebiegała akcja, nad kim kolejnym się poznęcać...
I przychodzi mi do głowy pomysł, jakie znaleźć wyjaśnienie dla zachowania Percy'ego... Po czym myślę "Nie, to nie przejdzie. To głupie. Zupełnie nie pasuje."
Ale po jakimś czasie zmieniłam zdanie...
I śmiech zła to dobiero będzie, póki co to było najwyżej krztuszenie się kłaczkiem.
Bardzo dziękuję Ci za komentarz, mam wielką nadzieję że już odżyłaś i zaczniesz z powrotem duuuużo pisać, żebym, jak oderwę się od obowiązków, mogła zawsze znaleźć u Ciebie coś nowego :).
Cieszę się też bardzo, że podoba Ci się (przynajmniej na razie) postać Nico, bo jednak to wokół niego kręci się cała akcja ;D.
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę!
P.S. Współczuję (nie)przyjemności zetknięcia się z rakowymi opowiadaniami, bo PO CO KOMU LOGIKA, C'NIE?