,,Każdy zasługuje na drugą szansę" cz.3

(Część drugą znajdziecie tutaj.)
     Witam z powrotem! Dzisiaj poznęcamy się trochę nad Sophie!
     Znaczy... Ehm... Będziemy podążać razem z nią drogą pełną szczęścia i miłości!
     Zapraszam serdecznie.
                                     ***
     Dziewczyna potknęła się i upadła na kolana. Po chwili jej ciałem wstrząsnęły torsje. Gorąca treść żołądka Sophie rozpuszczała świeży śnieg i mieszała się z krwią skapującą z policzka dziewczyny.
     Nastolatka zmusiła się do wstania z ziemi i logicznego myślenia. Nie miała butów, skarpetki całkiem jej przemokły. Cienka bluza nie chroniła wystarczająco przed zimnem. Uciekła z domu.
     Nie miała dokąd wrócić. Nie miała pieniędzy, jedzenia, ciepłych ubrań, schronienia. Uciekła z domu.
     Zwymiotowała ponownie.
     Ocierając usta rękawem, rozejrzała się wokoło. Znajdowała się w jednej z lepszych dzielnic miasta, około godziny drogi od jej domu.
     Byłego domu, poprawiła się w myślach.
     Domy były tutaj czyste i zadbane. Wysokie płoty odgradzały od siebie kolejne posesje. Na podjazdach stały błyszczące samochody pokryte kożuszkiem śniegu. Jak wzrokiem sięgnąć, nie było żadnych ludzi. Przykładne matki podawały teraz pewnie ciepłe, zdrowe obiady swoim przykładnym mężom, a przykładne dzieci odrabiały wszystkie dodatkowe lekcje.
     Nagły ruch dostrzeżony kątem oka sprawił, że Sophie przykucnęła i schowała się za najbliższym płotem.
     Ulicą szła Leonie Mallor, przewodnicząca szkoły, do której uczęszczała Sophie. Dziewczyna z zazdrością spojrzała na wysokie kozaki Leonie, jej grubą kurtkę, czapkę, szalik i rękawiczki z prawdziwej wełny. Śnieg wciąż jeszcze prószył, osiadając na długich, brązowych włosach Leonie.
     Dziewczyna przeszła obok Sophie, jakby ta była powietrzem. Nastolatka odetchnęła z ulgą i już miała wstać, żeby chyłkiem odbiec, ale zatrzymał ją głos Leonie:
- Możesz mi powiedzieć, co tu robisz, poza udawaniem niewidzialnej?
     Sophie zacisnęła szczęki.
- To nie twoja sprawa - burknęła, nie patrząc na Leonie.
     Nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawiały. Przewodnicząca pewnie nawet nie zdawała sobie dotąd sprawy z istnienia Sophie.
- Moja może nie, ale policja chętnie się nią zainteresuje.
     Żołądek dziewczyny zawiązał się w supeł. Policja nie mogła się dowiedzieć, że uciekła z domu. Inaczej wpakowaliby ją do niego z powrotem.
- Chodź ze mną - powiedziała Leonie i ruszyła do przodu. Zatrzymała się kilka kroków dalej, przy furtce prowadzącej do dużego, błękitnego domu.
     Sophie spojrzała na nią jak na wariatkę. Nie było mowy, żeby weszła do domu Leonie Mallor, najzdolniejszej, najpiękniejszej i najbardziej inteligentnej dziewczyny w szkole. Bo i po co miałaby to robić?
- Słuchaj, albo ze mną pójdziesz, albo zadzwonię po policję.
     To był jakiś powód.
     Sophie niepewnie podeszła do przewodniczącej. Leonie otworzyła furtkę i puściła Sophie przodem, jakby ta miała się nagle zerwać i uciec. Pewnie by to zrobiła, gdyby nie całkowity brak sił.
     Dziewczyny pokonały krótką odległość pomiędzy furtką a domem i weszły na patio. Leonie schyliła się i ściągnęła buty, układając je równiutko przy wycieraczce. Sophie w tym czasie stała nieruchomo, walcząc z obezwładniającym ją zmęczeniem i drżąc z zimna.
     W końcu Leonie wygrzebała klucze z kieszeni i otworzyła drzwi. Spięta Sophie weszła do domu. Przewodnicząca odwiesiła kurtkę i plecak na haczyki w przedpokoju. Sophie zauważyła nad nimi metalowe płytki z podpisami. Płaszcz mamy. Kurtka taty. Plecak Leonie. Torba Ann.
     Przewodnicząca skinęła znacząco na nastolatkę i ruszyła w głąb domu. Idąc za nią krok w krok i zostawiając na podłodze mokre odciski stóp, Sophie czuła się w tym budynku coraz bardziej nie na miejscu. Zewsząd spozierało na nią bogactwo, porządek i wyczucie smaku.
     Podłogi z litego drewna lśniły jak świeżo wypastowane. Pastelowe odcienie ścian doskonale uzupełniały się z białymi fotelami i kanapą w salonie. Na gzymsie kominka stały fotografie w błękitnych oprawkach, na stoliku do kawy - ręcznie malowany wazon z żywymi kwiatami. Na poduszkach leżących na kanapie ktoś cierpliwą ręką wyhaftował skomplikowane wzory.
     Zupełnie nie zwracając uwagi na mijane pomieszczenie, Leonie weszła do kuchni. Była duża i funkcjonalna. Pełniła także funkcję jadalni - na środku stał duży zielony stół i cztery krzesła.
- Usiądź - Leonie wskazała Sophie jedno z miejsc.
     Dziewczyna usiadła i zauważyła, że przez oparcie każdego z krzeseł przewieszono serwetkę z wyhaftowanym napisem. Sophie siedziała na miejscu Ann. Zastanowiło ją, kim była. Siostrą Leonie? A może jej ciotką lub babcią?
     Leonie zaczęła się krzątać przy szafkach ustawionych pod ścianami. Wyjęła patelnię, kilka szklanek i talerzy. Potrzebne składniki wyjęła z wysokiej, idealnie białej lodówki. Sophie przyszło do głowy, że w tym domu wszystko jest idealne.
     Przewodnicząca nalała wody do jednej ze szklanek i postawiła ją przed Sophie.
- Proszę - powiedziała.
     Nastolatka odpowiedziała jej skinieniem głowy. Wypiła wodę duszkiem. Zimny płyn sprawił, że przykry posmak w jej ustach niemal całkiem zniknął.
    Sophie w milczeniu obserwowała gotującą Leonie. Nie miała pojęcia, dlaczego przewodnicząca kazała jej przyjść do swego domu. Nie wiedziała też, jak o to zapytać. Czy w ogóle powinna o to pytać?
     Po chwili po kuchni rozszedł się wspaniały zapach gorącego jedzenia. Sophie zaburczało w brzuchu. Leonie przełożyła potrawę na talerze i zaniosła je na stół. Jeden położyła przed Sophie.
- Smacznego - powiedziała, podając jej sztućce.
- Dziękuję - odparła Sophie i zawahała się. - Co to jest?
     Leonie spojrzała na nią krótko.
- To omlet z warzywami.
- Ach... - odparła Sophie. - W porządku.
     Od ponad roku nie miała w ustach nic gorącego. W domu żywiła się tylko kanapkami z serem albo płatkami na mleku, które jednak nie umywały się do prawdziwego ciepłego posiłku.
     Omlet skończył się zbyt szybko i gdyby nie obawa przed zwróceniem jedzenia Sophie poprosiłaby o dokładkę.
     Leonie zgarnęła ich talerze i włożyła je do zmywarki. Potem z powrotem usiadła na swoim miejscu naprzeciw Sophie.
- Lepiej się już czujesz?
     Dziewczyna pokiwała głową.
- Dlaczego mi pomagasz? - Przyszła pora na pytanie, które od ich spotkania chodziło Sophie po głowie.
- Kuliłaś się przy płocie koło mojego domu, wyglądając jak zaszczute zwierzę. Nie wiem jak tobie, ale mi mama zawsze mówiła, że ludziom należy pomagać. Nawet gdybym cię nie znała, i tak zaproponowałabym ci coś do jedzenia albo ubrania.
     Coś w jej wypowiedzi tknęło Sophie.
- To ty mnie znasz? - Zapytała.
     Leonie spojrzała na nią jak na dziwaczkę.
- Od trzech lat siedzimy w jednej ławce na fizyce. Myślisz, że nie zwróciłabym na ciebie uwagi?
     Prawdę powiedziawszy, tego właśnie Sophie by się spodziewała po najbardziej-idealnej-dziewczynie-w-całej-szkole. Chyba musiała zrewidować swoje poglądy.
- Co tak w ogóle tu robisz? Nie mieszkasz w tej dzielnicy.
     Gdyby Sophie mogła, pewnie zastrzygłaby uszami. Natychmiast wzmogła swoją czujność.
- Wyszłam na spacer.
      Leonie uniosła jedną brew, a Sophie zechciała nagle uderzyć się w twarz za tak absurdalne kłamstwo.
- Bez butów. Bez kurtki. Z raną na twarzy. Wyszłaś sobie na spacer - wycedziła przewodnicząca. - Słuchaj, rozumiem, że nie chcesz mówić mi o swoich problemach, ale spróbuj nie obrażać mojej inteligencji, w porządku?
     Sophie ze wstydem pokiwała głową. Podniosła rękę do policzka. Zdążyła całkiem zapomnieć o ranie. Nie leciała z niej już krew, pulsowała tylko lekkim bólem.
- Chodź, opatrzymy to - Leonie wstała i położyła dłonie na biodrach. - Potem dam ci jakieś ciepłe ubrania i buty. I lepiej nie protestuj, bo cię stąd nie wypuszczę.
     Pomijając to, że Sophie wcale nie przeszkadzała wizja otrzymania odpowiednich butów i kurtki, nawet nie miała siły, by przeciwstawiać się Leonie.
     Poszła za przewodniczącą do łazienki. I tutaj było bardzo ciepło i przytulnie. Po prawej znajdował się sedes, zlew i ogromna kabina prysznicowa, po lewej wanna przypominająca rozmiarem mały basen, pralka i kosz na brudne ubrania. W porównaniu z tym pomieszczeniem łazienka w domu Sophie to była brudna, ciasna klitka.
     W byłym domu, poprawiła się uparcie dziewczyna.
     Na podłodze leżała miękka wykładzina pochłaniająca wodę. Na ścianach było zawieszonych kilka plecionych z wikliny koszyków. Poukładano w nich środki czystości, a jeden zastępował apteczkę.
     Leonie zdjęła go i postawiła na podłodze. Sophie usiadła obok niej. Zamknęła oczy i oddała się w ręce dziewczyny.
     Przewodnicząca najpierw oczyściła ranę. Sophie skrzywiła się, gdy woda utleniona zaczęła się pienić na jej policzku.
- To w sumie tylko kilka zadrapań. Niestety, niektóre są bardzo głębokie. Plastry mogłyby nie wystarczyć, więc zrobię ci opatrunek z gazy, dobrze?
- W porządku - odpowiedziała Sophie. Po chwili milczenia znowu się odezwała, podejmując intrygujący ją temat. - Leonie, kim jest Ann?

     Ręce przewodniczącej zamarły na chwilę przy twarzy dziewczyny, a potem z ociążeniem dokończyły pracę.
     Sophie otworzyła oczy i natychmiast opadły na nią wyrzuty sumienia. Twarz Leonie zbladła, szczęki miała zaciśnięte, oczy błyszczące.
- Przepraszam - powiedziała szybko. - Nie powinnam była się wtrącać. Zapomnij.
- Nie, w porządku - Leonie wyraźnie się uspokajała. - Ann to moja starsza siostra.
     Sophie nie widziała w tym przyczyny tak gwałtownej reakcji dziewczyny.
- Dwa lata temu popełniła samobójstwo.
- Och... - Sophie zdębiała. - Nie... Nie musisz mi tego opowiadać, jeśli nie chcesz.
- Oczywiście, że nie muszę - Leonie pokręciła głową. - Ale i tak to zrobię.
     Sophie podejrzewała, że w takich sytuacjach należało po prostu dać drugiej osobie zrzucić z siebie ciężar.
- Nigdy tego nikomu nie mówiłam... To było w tym roku, kiedy poszła na studia. Od kilku lat zmagała się z depresją i anoreksją... Ale nikt z nas niczego nie zauważył - Leonie zaśmiała się sucho. - Oboje naszych rodziców to psychologowie. Czy to nie ironiczne? O jej problemach dowiedzieliśmy się z listów, które nam zostawiła... Kiedy poszła na studia, odżyła i rozkwitła. To zauważyli wszyscy. Ale po pół roku przyjechała na weekend do domu i... - dziewczyna urwała. Przełknęła ślinę i kontynuowała. - Powiesiła się w swojej starej sypialni. Na pasku, na klamce od drzwi. Mama ją znalazła... Myślałby kto, że po tym wszystkim zamkną mnie pod kloszem... - Leonie rozejrzała się wokół, ale myślami była wyraźnie gdzie indziej. Sophie siedziała nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami wysłuchując opowieści dziewczyny. - Oni jednak rzucili się w wir pracy. Przez te dwa lata zamieniłam z nimi może dziesięć słów.
     Zapadła ciężka cisza. Powietrze nagle jakby zgęstniało, odsłaniając upiorne oblicze pozornie idealnego domostwa.
- Dlaczego mi o tym mówisz? - Głos Sophie był ochrypły. Zupełnie nie rozumiała intencji Leonie - ona o swoich problemach z matką nie mogłaby nikomu od tak powiedzieć. Nawet jeśli desperacko pragnęła się uwolnić od tego ciężaru.
     Przewodnicząca milczała. Zagryzła wargi i wbiła wzrok w podłogę, bawiąc się trzymaną w dłoniach buteleczką wody utlenionej.
- Dlaczego mówisz o tym mi, a nie swoim przyjaciółkom? - Sophie wiedziała, że Leonie miała kilka przyjaciółek, bo trzymała się z nimi w szkole. Piękne i mądre, wspierały się w każdej sytuacji. Chyba, że i ta idealna paczka wcale nie była taka doskonała...
     Leonie ciężko westchnęła.
- Bo ty nie będziesz mnie oceniać. Bo tak naprawdę jestem cholerną egoistką, która musiała się komuś wygadać. Bo to mnie powoli zabijało. Bo we własnym domu czuję się obco, kiedy zewsząd czuję obecność zmarłej siostry, o której nigdy nie rozmawiamy.
     Po raz kolejny zapadła cisza. Leonie oddychała ciężko, powoli uspokajając się po swoim wybuchu. Sophie rozumiała jej ból tak, jakby były jedną istotą. Sama jednak nie była w stanie opowiedzieć przewodniczącej o swoich cierpieniach.
- Wcale nie myślę, że jesteś egoistką - powiedziała cicho i odchrząknęła. - Nawet jeśli pomagasz mi tylko po to, żeby poczuć się lepiej, i tak jestem ci wdzięczna. Robisz coś dobrego, robisz więcej, niż zrobiłby dla mnie ktokolwiek, kogo znam. Dlatego nie myśl o sobie źle.
     Leonie wbiła w nią wzrok. Oczy niebezpiecznie jej zwilgotniały i Sophie zaczęła się obawiać, że przesadziła i przewodnicząca zaraz wybuchnie płaczem. Co miałaby zrobić w takiej sytuacji?
- Chodźmy - w końcu Leonie się opanowała, choć głos wciąż jej drżał. - Dam ci coś do ubrania.
     Wstały i wyszły, zostawiając koszyk i rozrzucone przybory. Przeszły przez krótki korytarzyk i weszły po schodach na górę. Na piętrze Sophie zobaczyła trzy pary zamkniętych drzwi. Leonie skierowała się ku jednym z nich, tych po prawej. Naprzeciwko znajdowały się drugie. Zawieszono na nich tabliczkę z napisem "Pokój Ann". Sophie zadrżała, myśląc o tym, jak straszne musiało być widzenie każdego ranka drzwi do sypialni zmarłej siostry.
     Leonie zdawała się nie zwracać na nie uwagi. Wpatrując się obojętnym wzrokiem w ciemnoczerwony dywan na podłodze szybko pokonała korytarz i otworzyła drzwi do swojego pokoju.
     W sypialni królowały wszystkie odcienie błękitu. Sprawiało to wrażenie, jakby wkraczało się w niebo. Łóżko w rogu pokoju miało niebieską pościel. Baldachim zawieszony nad nim był o ton ciemniejszy. Wielka szafa zajmująca prawie całą przeciwległą ścianę miała granatowy kolor. Był on tak ciemny, że prawie wpadał w czerń.
     Sophie zatrzymała się przy drzwiach. Była nieco skrępowana i nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Nigdy nie była w domu nikogo oprócz Brendona, a i to było całe lata temu.
- Leonie?
- Tak? - Dziewczyna odwróciła się i spojrzała z zaciekawieniem na Sophie.
- Ja... - zacięła się, ale uznała, że przewodnicząca zasługuje na chociaż najprostsze wyjaśnienia. - Uciekłam z domu.
- Dlaczego? - Leonie wytrzeszczyła oczy, wyraźnie zaskoczona.
- Umiesz sobie wyobrazić dom, w którym dzieje się jeszcze gorzej niż w twoim? - Sophie poczekała, aż przewodnicząca pokiwa powoli głową. - Mój dom był jeszcze gorszy niż to, o czym pomyślałaś.
     Przewodnicząca zamarła na chwilę, a potem wolno skinęła głową, jakby przyjmując do wiadomości wyjaśnienia Sophie.
     Dziewczyna odetchnęła. Cieszyła się, że przewodnicząca nie nalegała na wyjawienie jej szczegółów, ale też czuła się nieco dziwnie. Jakby stanęła nago przed tłumem obcych ludzi.
     Leonie otworzyła szafę i wyjęła z niej duży czarny plecak. Potem kolejno wysuwała szuflady i wkładała do plecaka najróżniejsze rzeczy - kilka kompletów bielizny, parę koszulek i duży, szary sweter, latarkę zapinaną na nadgarstku, dwie butelki wody, puszkę gazu pieprzowego. Sophie obserwowała poczyniania dziewczyny z szeroko otwartymi oczami.
- Co ty robisz? - Spytała.
- Pakuję cię. Nie myślisz chyba, że wypuszczę cię na ulicę z pustymi rękoma. Wszystko może się przydać. Zaproponowałabym ci, żebyś została tutaj, ale raczej się nie zgodzisz, co? - Sophie pokręciła gwałtownie głową. - Tak myślałam. Możesz mi podać zegarek, który leży na biurku?
     Sophie odwróciła się i podeszła do biurka. Stało obok łóżka. Ktoś, zapewne Leonie, postawił na nim ramkę ze zdjęciem przedstawiającym dwie obejmujące się, roześmiane dziewczynki. Obie brązowowłose, o dużych orzechowych oczach. Wyższa na pewno była Ann, niższa - Leonie. Sophie rozczuliło to, że przewodnicząca pomimo wszystko dbała o pamięć o siostrze.
     Dziewczyna otrząsnęła się, przypominając sobie o poleceniu Leonie. Rozejrzała się, jednak nigdzie nie dostrzegła żadnego zegarka. Powiedziała o tym przewodniczącej.
- Ach, tak... No trudno - odpowiedziała Leonie, wzruszając ramionami.
     Sophie wydało się to dziwne, jednak nie skomentowała sytuacji.
- Dobrze, jeszcze tylko jedno - wymruczała przewodnicząca. - Buty.
     Zaczęła grzebać w szafie, zmuszając Sophie do przymierzenia każdej znalezionej pary zimowych butów. Wszystkie były jednak przynajmniej trzy rozmiary za duże. W końcu Leonie wyciągnęła najgłębiej upchnięte pudełko i to był strzał w dziesiątkę. Buty pasowały idealnie.
     Z kurtką poszło dużo szybciej. Kilka minut później obie dziewczyny stały przed domem Leonie. Sophie czuła się nieco zawstydzona szczodrością, jaką okazała jej przewodnicząca.
- Posłuchaj, Leonie - dziewczyna poczuła się zobowiązana do odwdzięczenia się nowej znajomej. - Myślę, że... Powinnaś porozmawiać z rodzicami o swojej siostrze. O swoich uczuciach - zająknęła się. Nie była najlepszą osobą do udzielania takich rad. - Po prostu... Daj im szansę, w porządku?
     Leonie chwilę się w nią wpatrywała, a potem pochyliła się i krótko przytuliła Sophie.
- Nie ma szans, żebyś wróciła do domu? - dziewczyna pokręciła głową. Nie chciała jeszcze umierać. Leonie tylko westchnęła. - W takim razie uważaj na siebie. I pamiętaj, że w razie czego zawsze możesz do mnie przyjść.
     Sophie pokiwała głową, a potem odwróciła się i odeszła. Nie zamierzała nigdy więcej postawić nogi w domu Leonie, by nie sprowadzić wściekłości i szaleństwa matki na jej głowę, gdyby kobieta dowiedziała się o miejscu pobytu córki. Dziewczyna jednak nie musiała o tym wiedzieć.
     Przy furtce nastolatka odwróciła się i ostatni raz pomachała do przewodniczącej. Potem, z sercem coraz bardziej wypełniającym się strachem przed przyszłością, weszła w ciemność nocy.
                                    ***
     Uwierzycie, że to nie miał być pełen rozdział? Coś mi nie wyszło. Nie umiem chyba pisać krótko. No i ważniejsze wydarzenia będą w następnym rozdziale...
     No cóż.
     Już nie mogę się doczekać ;).
Buziaki, uściski i masa cukru od
                                                           Damayanti

Komentarze