,,Związani" cz.1

     Witam wszystkich w ten piękny, pierwszowrześniowy dzień! Wakacje niemal się skończyły, za dwa dni szkoły otwierają się na powrót dla wszystkich uczniów, bardziej lub mniej z tego faktu zadowolonych. Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo się cieszę na powrót do szkoły. Siostra usiłowała mnie za to wydziedziczyć, bo sama łka i szlocha po kątach, marudząc, jak to ona się w roku szkolnym nie wymęczy. Jako dobra siostra raz za razem wbijam jej szpilkę, przypominając o fakcie, że ja nie muszę się prawie w ogóle uczyć, żeby mieć bardzo dobre stopnie.
     Rozumiecie, kocha mnie za to. *złośliwy chichot*
     W każdym razie, na około dziesięć dni przed końcem sierpnia zadałam sobie pytanie, co by było, gdybym spróbowała pisać codziennie, zamiast czekać, aż wena sama przyjdzie i mnie kopnie.
     To był jeden z najlepszych pomysłów, na jakie wpadłam przez całe swoje życie. Przez dziesięć dni napisałam pięć rozdziałów, żeby było jeszcze lepiej, tylko jednego opowiadania.
     Pięć rozdziałów jednego opowiadania pod rząd. Jestem z siebie taka dumna. Jej.
     Co prawda kilkukrotnie nabawiłam się migreny i skurczu w nadgarstku, a po części sesji czułam się tak, jakbym właśnie zeszła z karuzeli, bo świat zdawał się kołysać, a ja byłam tak rozkojarzona, że zupełnie nie mogłam się skupić, ale to nic.
     W każdym razie zdałam sobie sprawę, że codzienne pisanie jest dobrym pomysłem, a wybór opowiadania był strzałem w dziesiątkę. Wsiąknęłam w tę historię jak woda w gąbkę i podejrzewam, że długo się z niej nie otrząsnę, nawet zakładając, że skończę ją dopiero za kilka miesięcy.
     Bez zbędnego przedłużania zapraszam do czytania!

(Prolog [wstawiony prawie rok temu, ale co tam] znajdziecie tutaj: cz.0)

***



23 dni
     Beatrycze stała przed domem. Był to z pewnością najpiękniejszy budynek, jaki widziała w całym swoim życiu. Rozmiarami przypominał raczej nieduży zamek, po murowanych ścianach piął się trujący bluszcz, drzwi wejściowe zamiast dzwonka zdobiła wielka kołatka w kształcie głowy lwa.
     Nad domem górowała najprawdziwsza wieża i Beatrycze przemknęło przez głowę, że może znalazłaby się tam także bajkowa księżniczka, czekająca w zamknięciu na przybycie mężnego księcia na śnieżnobiałym rumaku.
     Wiatr delikatnymi palcami muskał jej skórę i rozwiewał włosy. Beatrycze na chwilę przymknęła oczy, ciesząc się wewnętrznym spokojem, gdy nagle w jej myśli wdarł się jadowity głos:
- Ruszże się, dziewczyno, nie jesteś tu po to, by podziwiać widoki.
     Nie, z pewnością nie, pomyślała Beatrycze, ale tylko zacisnęła usta i odwróciła się w stronę ciotki. Wiedźma potwornie się postarzała od czasu, gdy objęła opiekę nad dziewczyną, ale jej język nie stępił się ani trochę. Czasem Beatrycze zdawało się, że kobieta darzy ją niemal tak silną niechęcią, jaką sama jest ofiarą.
     Wiedźma stała teraz po drugiej stronie ulicy, przy cytrynowożółtym domku, do którego miały się wprowadzić. Po obu jej stronach stały niewielkie walizki, cały ich dobytek. Kobieta z niecierpliwym wyrazem twarzy machała na dziewczynę, by do niej podeszła.
     Beatrycze rozejrzała się na boki przed przejściem przez jezdnię, zastanawiając się smętnie, czy naprawdę nie byłoby lepiej, gdyby coś ją potrąciło. Im bardziej zbliżały się jej osiemnaste urodziny, tym gorzej dziewczyna znosiła obecność Wiedźmy. Nie mogła się już doczekać uwolnienia od tej starej, złośliwej jędzy.
- No w końcu - prychnęła kobieta, gdy Beatrycze zatrzymała się przed nią. - Bierz walizki i chodź za mną.
     Odwróciła się i pokuśtykała w stronę domu, opierając się na sfatygowanej lasce. Beatrycze pozwoliła sobie na chwilę złośliwej satysfakcji, gdy stara z wyraźnym trudem wdrapywała się na stopień przed drzwiami, ale zaraz potem opadło na nią uczucie mdlącego oczekiwania, towarzyszące jej od kilku dobrych tygodni.
     Podniosła walizki i ruszyła za Wiedźmą. Zatrzymała się w progu i uwolniła jedną rękę, stawiając bagaż na podłodze, by zamknąć za sobą drzwi. Światło wpadające przez prześwit zaigrało na ścianach i Beatrycze wydawało się przez chwilę, że fragment tapety zalśnił w ciemności.
     Domknęła cichutko drzwi i oblizała usta, wpatrując się w głąb korytarza. Kroki Wiedźmy ucichły, jakby się oddaliła, ale równie dobrze mogła czaić się w mroku, czekając, aż Beatrycze zrobi coś, za co mogłaby się do niej przyczepić. Nie potrzebowała zresztą specjalnego pretekstu, by ukarać dziewczynę. Ani w pierwszym, ani w drugim przypadku nie byłby to pierwszy raz.
     Beatrycze nie potrafiła jednak powściągnąć ciekawości. Odstawiła drugą walizkę na podłogę i stanęła przy ścianie, tam, gdzie wydawało jej się, że zobaczyła rozbłysk. Zaczęła wodzić dłońmi po tapecie. Jej blade palce przesuwały się po wzorze w wielkie czarne kwiaty, aż w końcu natrafiły na niedużą wypukłość na wysokości piersi dziewczyny. Zaraz potem Beatrycze odnalazła dziurę w tapecie, na którą natrafiło światło, odbijając się... od tego czegoś pod spodem.
     Dziewczyna zagryzła wargę, zadowolona i jednocześnie sfrustrowana swoim odkryciem. Nie mogła rozerwać bardziej tapety, by nie zwrócić uwagi ciotki, zresztą nie miała teraz na to czasu. Cofnęła się o krok i zanotowała w myślach, gdzie znajduje się wypukłość. Zamierzała sprawdzić, co się za nią kryje, gdy tylko ciotka wyjedzie na dłużej do miasta.
     Sięgnęła po pozostawione na podłodze walizki i odwróciła się w stronę korytarza. Rzuciła ostatnie spojrzenie na tapetę i ruszyła przed siebie szybkim krokiem.
     Weszła na schody prowadzące na piętro. Za każdym razem, kiedy jakiś zdradliwy stopień trzeszczał pod jej ciężarem, aż się krzywiła.
     Na szczycie schodów czekała na nią Wiedźma. Beatrycze zatrzymała się na przedostatnim stopniu, tak że ich oczy znalazły się na tej samej wysokości.
     Na moment we wzroku starej błysnęło jakieś dziwne światło, a dziewczynie przemknęło przez myśl, że Wiedźma mogłaby zepchnąć ją ze schodów, i oddech uwiązł jej w gardle. Zaraz potem to światło zniknęło, a kobieta odezwała się swoim zwykłym uszczypliwym tonem.
- Co ty tam tak długo robiłaś, dziewucho? Podziwiałaś warstwę kurzu na dywanie? Rusz się i zanieś moją walizkę do sypialni. - Wiedźma skinęła głową w stronę otwartych drzwi po prawej. - I lepiej niczego tam nie dotykaj.
     Beatrycze poczekała, aż stara zejdzie jej z drogi, a potem weszła na ostatni stopień i ruszyła przejściem do sypialni. Zastanawiała się, jakby to było, gdyby to ona zepchnęła Wiedźmę ze schodów. Czy krzyczałaby? A jeśli tak, to jak długo? ,,Niezależnie od tego, ile by to trwało, pomyślała beznamiętnie Beatrycze, błogosławiłabym każdą chwilę ciszy, która by potem nadeszła".
     Sypialnia była skąpana w blasku późnopopołudniowego słońca. Światło padało na przykryte płachtami malarskimi meble - Beatrycze rozpoznała kształty łóżka, szafki nocnej, szafy i czegoś, co mogło być dużym stojącym lustrem.
     Podążając za instrukcjami ciotki dziewczyna zostawiła brązową walizkę na progu pokoju. Rączkę własnej, czarnej, zacisnęła mocniej w dłoni, po czym wycofała się z powrotem na korytarz, spoglądając na Wiedźmę.
- No i co się tak gapisz? - warknęła starucha. - Zanieś walizkę do swojego pokoju i zabieraj się do sprzątania. Do rana ten dom ma lśnić, bo pożałujesz.
     Po tych słowach weszła do swojej sypialni i z hukiem zamknęła za sobą drzwi. Wiek mógł wykrzywić jej nogi i przygiąć ciało ku ziemi, ale Wiedźma wciąż miała wyjątkowo silne ręce. Przez lata się to nie zmieniło i Beatrycze nie sądziła, by miało się to stać wkrótce.
     Dziewczyna odwróciła się plecami do pokoju starej i otworzyła drzwi. Z niejaką ulgą odkryła, że kryła się za nimi kuchnia. Nie chciała mieszkać z Wiedźmą drzwi w drzwi. Wycofała się na korytarz i ruszyła dalej. Zanim znalazła się w swoim pokoju, natknęła się jeszcze na niedużą łazienkę i przestronne, zupełnie puste pomieszczenie.
     Jej sypialnia była nieco mniejsza od pokoju starej. Beatrycze zamknęła za sobą drzwi i odłożyła walizkę na podłogę, po czym zabrała się do ściągania materiału przykrywającego meble.
     Wąskie łóżko stało w prawym rogu pokoju, tuż pod oknem wychodzącym na ogród. Naprzeciwko łóżka znajdowała się wysoka szafa, nieco dalej stała też toaletka z dużym lustrem i niezliczoną ilością szufladek. Poza żyrandolem na suficie i świecznikiem na parapecie w pokoju nie znajdowało się już nic więcej.
     Beatrycze usiadła ciężko na gołym materacu, zastanawiając się, gdzie w tym domu może się znajdować pościel. A może wcale jej nie było? W takim wypadku musiałaby się w nocy otulić znoszonym swetrem. Nie było mowy, żeby zasnęła nieprzykryta choćby kawałkiem czegoś zbliżonego do kołdry.
     Chociaż i tak nie zapowiadało się, by tej nocy w ogóle położyła się spać, skoro miała posprzątać cały dom. Postanowiła bezzwłocznie się za to zabrać, zaczynając od znalezienia środków czystości. Podejrzewała, że na dole musiało się znajdować coś w rodzaju schowka na miotły.
     Wyszła z pokoju i wiedziona impulsem przeszła szybko korytarzem i zbiegła po schodach, jak najgłośniej tupiąc nogami. Zatrzymała się na podeście, z mocno bijącym sercem, czekając, aż Wiedźma wypadnie z pokoju i zacznie na nią wrzeszczeć, aż cała jej twarz nabiegnie czerwienią. Nic takiego jednak się nie stało i Beatrycze z dziwną mieszaniną ulgi i rozczarowania ruszyła na poszukiwania komórki.
     Pierwszym pomieszczeniem na prawo okazał się cichy, duży salon. Na gzymsie wygasłego kominka wiły się rzeźbione w kamieniu pędy bluszczu przetykane pąkami dzikiej róży. Słońce powoli nikło za horyzontem, ale jego światło wciąż jeszcze wpadało przez wysokie od sufitu do podłogi okna. Meble rzucały długie cienie na dębowy parkiet.
     W pierwszym odruchu Beatrycze chciała otworzyć okna, by pozbyć się nieznośnego zaduchu panującego w całym domu, ale zaraz potem przyszło jej do głowy, że ktoś mógłby z łatwością przekraść się przez ogród i wejść do budynku. Na tę myśl aż przeszedł ją dreszcz.
     Wiedziona niezrozumiałym przeczuciem zaczęła zachodzić w głowę, czy zamknęła drzwi wejściowe na klucz, czy tylko je zatrzasnęła. Niemal bezwiednie wypadła z salonu i popędziła korytarzem do wejścia.
     Mocno schwyciła klamkę, w razie gdyby ktoś z zewnątrz chciał ją nacisnąć, i przekręciła klucz w zamku szybkim ruchem. W tej samej chwili usłyszała, jak coś drapie w drzwi i odskoczyła od nich jak oparzona. Ledwo powstrzymała się od krzyku.
     Po chwili z powrotem przysunęła się do drzwi. Oparła na drewnie obie dłonie i policzek, po czym zapytała nieco drżącym głosem:
- Jest tam kto?
     Drapanie ustało. Po chwili wypełnionej basowym dudnieniem jej serca i pełnym napięcia oczekiwaniem Beatrycze usłyszała niedające się z niczym pomylić miauczenie kota. Zwierzak bez wątpienia chciał, żeby ktoś wpuścił go do środka, ale choć dziewczynie nieco ulżyło, nie opuściło jej nerwowe poczucie bycia obserwowaną, otoczoną i nie odważyła się otworzyć drzwi.
     Kot znowu się odezwał, tym razem dłużej i jakby bardziej płaczliwie, ale Beatrycze postanowiła go zignorować i wrócić do czekających na nią obowiązków.
     Tym razem bez problemów odnalazła komórkę. Pomieszczenie było nieduże, ale wyglądało jak raj każdej gosposi. W rogu stało kilka mioteł o różnym stopniu zużycia i mop. Po jednej stronie znajdowały się rzeczy do sprzątania - na niewysokim regale stały w równych rzędach płyny do mycia okien, polerowania drewna i czyszczenia łazienki. W plastikowych opakowaniach kryły się gąbki i ścierki, najniższa półka mieściła zaś komplet plastikowych mis i preparat do przetykania rur.
     Po drugiej stronie na półkach piętrzyły się stosy ręczników i kompletów pościeli. Beatrycze zdziwiło, że były czyste i pachnące, jakby ktoś niedawno je uprał. Być może był to ktoś z biura nieruchomości, ale dziewczyna nie była pewna. Niżej stały butelki płynu do płukania, kartony proszku i pudełka z kapsułkami do prania, jakie dotąd Beatrycze widywała tylko w sklepach, bo ciotka nie ufała nowoczesnym metodom czyszczenia ubrań. Mogła zresztą kłamać w tej sprawie, by kilka razy w roku zmuszać wychowanicę do prania wszystkiego ręcznie, aż jej ręce stawały się czerwone aż po łokcie, a skóra była napięta i wrażliwa.
     Na dole stało też kilkanaście butelek z różnymi żelami pod prysznic, szamponami i odżywkami do włosów, a także karton z masą mydeł w kostce.
     Jednak tym, co najbardziej zachwyciło Beatrycze, był stojący w najciemniejszym rogu odkurzacz. Kilka ostatnich domów musiała zamiatać przy pomocy podniszczonych mioteł i wspominała to jako jedną z gorszych części przygotowania budynku do mieszkania - wszędzie zostawały drobiny piasku, nawet wtedy, gdy zamiatała pięć razy, i doprowadzało ją to do szału.
     Z nową energią pomyślała, że tym razem wyczyści dom na błysk, tak, że Wiedźma nie będzie miała się do czego przyczepić. Stara kierowała się jakąś pokręconą, logiczną tylko dla siebie sprawiedliwością - na każde niedociągnięcie rzucała się z kłami i pazurami, gotowa wykorzystać je do cna, byle tylko wyżyć się na Beatrycze, ale w tych rzadkich momentach, gdy wszystko było dopięte na ostatni guzik, ograniczała się do złowrogich spojrzeń rzucanych w stronę wychowanicy.
     Skończyła sprzątać na chwilę przed świtem. Dwukrotnie odkurzyła cały dom, wyrzuciła płachty przykrywające meble, umyła wszystkie okna. Obie łazienki - większa na dole i mniejsza na górze oraz kuchnia zostały wyczyszczone na błysk. Sprzęty kuchenne Beatrycze podłączyła do prądu, kosmetyki ułożyła w łazienkowych szafkach. W salonie unosił się cytrynowy zapach pasty do drewna, elegancka zastawa lśniła w szklanej gablotce.
     Dziewczyna była jednocześnie wyczerpana i zadowolona z siebie. Ciemność nocy zaczęła powoli ustępować szarości poranka, a Beatrycze myślała tylko o tym, że zostały już tylko dwadzieścia dwa dni do jej osiemnastych urodzin.
     Dwadzieścia dwa dni i będzie wolna.

                                                                                ***

     No i już. To koniec na dziś. Od teraz (już tak na poważnie, słowo skauta i te sprawy) rozdziały będą się pojawiać raz w tygodniu, w soboty, dopóki nie skończę tego opowiadania. Potem może nastąpić krótsza lub dłuższa przerwa, żebym przestawiła się na następne, ale może nie wybiegajmy aż tak daleko w przyszłość, lepiej nie kusić losu.
     Do zobaczenia za tydzień!
     Buziaki, uściski i masa cukru od
                                                    Damayanti

Komentarze

  1. Mooocno spóźniony, ale jestem! Wybacz, ostatnio byłem nie w życie. ;-;
    Zabij mnie, to chyba efekt zarwanej nocki, ale w pierwszym odruchu byłem z jakiejś nieokreślonej przyczyny święcie przekonany, że per "Wiedźma" to imię tej ciotki. Dopiero pod koniec opowiadania zorientowałem się, że to przezwisko. Moja głowa o tej godzinie już nie pracuje. X"D
    Hm? A co to tam w ścianie się świeci? Ukryte drzwi? Ukryty przedmiot? Ukryte lustro prowadzące do innego wymiaru? =0= Niunia, weź tam wydrap dziurkę i sprawdź, a nie mnie w niepewności trzymasz! No kurde! D:
    Pan koteł miauczy, pan koteł warczy, pan koteł domaga się wpuszczenia go na posesję, halo, halo policja, nie wpuszczają pana koteła do domu, mimo że przez pięć godzin miauczał pod drzwiami, halo, przyślijcie saperów, oddział SS i jednego dobrego masażystę!
    Tak w ogóle, to co to za układ w którym Beatrycze urabia się po łokcie, a pani Wiedźma ino ją pogania i rzuca rozkazami?! D:< ZERWIJ MUROM ZĘBY KRAT, BUNT, DZIEWCZYNO, BUNT ZRÓB!
    A tak na serio: opowiadanko zapowiada się ciekawie, choć początek tworzy sobą spokojną atmosferę, która z pewnością w odpowiednim momencie przeskoczy w ZWROTY AKCJI, POŚCIGI, WYBUCHY, WHOOOO! >w< No, w każdym razie lecę czytać kolejne rozdziały, o ile moje oczy to wytrzymają. x'DD
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Każdy Twój komentarz motywuje mnie do dalszej pracy nad sobą - zwłaszcza, jeśli zawrzesz w nim konstruktywną krytykę.