,,Związani" cz.4

     W ubiegłym tygodniu pobiłam swój osobisty rekord i poszłam na zwolnienie lekarskie dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego. Dlatego właśnie bardzo cieszy mnie to, że jestem kilka rozdziałów do przodu i mogę sobie pozwolić na umieranie i nicnierobienie. Świetnie.
     Jak pewnie zauważyliście, tytuł został zmieniony. Poprzedni był przydługi i trochę mnie irytował, a poza tym ten jest ściślej związany (ha, ha, gra słów) z tym, jak będzie się toczyć akcja. Mam nadzieję, że to za bardzo nie namiesza.
     Zapraszam do czytania.

***



21 dni
     Leżała na kanapie w salonie, wpatrując się w słońce wolno spływające za horyzont. Spędziła tu cały dzień. Po powrocie z zamku nie chciała kusić losu i ryzykować obudzenia starej, więc została na dole. Na szczęście przez oparcie kanapy przerzucona była miękka narzuta, którą mogła się przykryć, więc udało jej się przespać kilka godzin. Po przebudzeniu po prostu została w salonie. Nie była głodna, nigdy nie jadła zbyt dużo, a zjedzona u Adama zupa była naprawdę sycąca.
     Adam. Na samą myśl o nim Beatrycze uśmiechnęła się delikatnie. Był taki słodki, kiedy rano odprowadzał ją do domu. Powiedział nawet, że gdyby jej ciotka miała jakieś pretensje o nocne wyjście, może z nią porozmawiać i wziąć winę na siebie. Beatrycze spochmurniała. Adam nie miał bladego pojęcia, o czym mówił, nawet jeśli miał dobre intencje.
     Może jednak Wiedźma nie pożarłaby go żywcem? Ostatnio zupełnie nie zachowywała się jak ona. Poza posprzątaniem domu pierwszej nocy do niczego jej nie zmusiła, nie nakrzyczała na nią, nie zwyzywała jej, nie uderzyła ani w żaden sposób nie ukarała. I choć Beatrycze było to jak najbardziej na rękę, obawiała się, że gdy to, co stoi za takim stanem rzeczy wyjdzie na jaw, zupełnie jej się to nie spodoba.
     Zastanawiała się, jakby to było, gdyby jej życie potoczyło się inaczej. Gdyby jej matka nie umarła, gdyby jej ojciec nie odszedł. Jej życie mogłoby być lepsze, byłoby lepsze. Mogłaby chodzić do jednej szkoły przez kilka lat, dopóki nie poszłaby na studia. Mogłaby zdobyć dyplom i dobrą pracę, którą by lubiła. Mogłaby kupić mieszkanie w jakimś ładnym mieście i uprawiać zioła na kuchennym parapecie. Uśmiechnęła się i zaraz skrzywiła. Dobrze wiedziała, że takie myślenie o tym, co mogłoby być inne w jej życiu jest głupie. Od tego czuła się jeszcze gorzej. Nauczyła się jakoś funkcjonować w tym koszmarze i zostały jeszcze tylko trzy tygodnie, zanim się od niego ostatecznie uwolni. Musiała być silna.
     Nagle coś uderzyło w szybę, a Beatrycze poderwała się do góry, przestraszona. Zeskoczyła z kanapy i podbiegła do okna. Na trawie coś się szamotało i dziewczyna dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że to nieduży ptak.
     Podniosła na chwilę wzrok i zobaczyła na szczycie płotu śnieżnobiałego kocura. Balansował na jednej z szerokich sztachet z wysoko uniesionym ogonem, wpatrując się w ptaszka nieruchomymi oczami.
     Beatrycze zdawała sobie sprawę, że jeżeli nie zabierze ptaka do domu, kot go zamęczy. Może go nie zje, może nawet nie zabije, ale sprawi mu ból dla samej satysfakcji skrzywdzenia bezbronnego stworzenia. Beatrycze ranny ptaszek skojarzył się z nią samą, złamaną odejściem ojca, a kot - z Wiedźmą, czekającą tylko na odpowiednią chwilę, by wbić w nią swe kły i pazury.
     Tylko że Beatrycze już nie miała złamanego skrzydła i obiecała sobie, że niedługo wyśliźnie się z łap swojej oprawczyni. Błyskawicznie podjęła decyzję. Otworzyła okno i delikatnie ujęła tułów ptaszka, starając się nie uszkodzić wyraźnie uszkodzonego, zwisającego bezwładnie skrzydła. Zwierzę raczej nie leciało zbyt szybko, skoro przy uderzeniu w szybę nie skręciło karku, ale najwyraźniej było nieco oszołomione, bo cichutko i boleśnie świergotało.
     Beatrycze przytuliła ptaszka do piersi i zamknęła okno. Kot machnął leniwie ogonem, patrząc na nią, ale chyba zrozumiał, że sprzątnięto mu zdobycz sprzed nosa, bo zeskoczył z płotu i Beatrycze straciła go z oczu.
     Delikatnie ułożyła ptaszka na kanapie, zastanawiając się, co z nim zrobić. Musiała unieruchomić uszkodzone skrzydło, to na pewno. Tylko jak miała to zrobić, żeby nie zwrócić na siebie uwagi Wiedźmy? Mogłaby przemknąć po cichu koło jej sypialni, w końcu ostatnio i tak prawie w ogóle nie opuszczała swojego pokoju...
     Jak na zawołanie w uszy Beatrycze wdarło się skrzypienie schodów. Szybko położyła się na kanapie, opierając stopy na poręczy, i przykryła się narzutą. Czuła, jak zdrowe skrzydło ptaka muska zgięcie jej prawego kolana.
     Po chwili do salonu wtoczyła się Wiedźma. Beatrycze nie przypominała sobie, żeby starej aż tak ciężko było się utrzymać na nogach, ale niespecjalnie się tym przejęła. Odwróciła głowę, aby przyjrzeć jej się bliżej, i zdała sobie sprawę, że Wiedźma jest ubrana jak do podróży - miała na sobie cienki płaszczyk, a w ręku trzymała walizkę. Serce Beatrycze zabiło szybciej.
- Wyjeżdżam na tydzień - wychrypiała stara, a żołądek dziewczyny zatańczył coś w rodzaju zwycięskiego tańca. - Na stole w kuchni masz numer do hotelu, w którym się zatrzymam. Numer pokoju to trzy. Nie zdemoluj domu, gdy mnie nie będzie.
     Beatrycze patrzyła, jak Wiedźma odwraca się i odchodzi, kołysząc się jak marynarz po zejściu na ląd po kilkumiesięcznym rejsie. Dziewczyna zastanawiała się, czy wyjazd starej powinien ją ucieszyć, czy raczej pogłębić jej czujność. Ostatnim razem kiedy Wiedźma "wyjechała na tydzień", wróciła po trzech dniach i przyłapała Beatrycze na graniu na starym fortepianie, który kupiła razem z domem, a którego zabroniła jej używać. Za karę na dwa dni związała dziewczynie ręce sznurkiem do prania. Sznurek tak mocno wpijał jej się w skórę, że Beatrycze wciąż czuła wspomnienie bólu w nadgarstkach, gdy patrzyła na znajdujące się na nich blizny.
     Patrząc przez okno na odjeżdżającą taksówkę Beatrycze pozwoliła sobie na ostrożną radość. Odczekała chwilę, żeby się upewnić, że stara naprawdę odjechała, a nie tylko odesłała pustą taksówkę, by zaraz z powrotem wejść do domu udając, że nagle zmieniła zdanie. Potem odchyliła narzutę.
     Ptaszek tłukł skrzydłem, wyraźnie bardziej przytomny niż gdy go znalazła. Świergotał też głośniej i Beatrycze wydawało się, że w jego głosie pobrzmiewa coś na kształt oburzenia.
- Cicho bądź, muszę pomyśleć, co z tobą zrobić - powiedziała Beatrycze, nie spodziewając się, że ptak posłucha. On jednak umilkł, przekręcając łepek i patrząc na nią czarnymi oczkami.
     Beatrycze zamknęła oczy, marszcząc czoło i usiłując sobie przypomnieć, kiedy widziała kogoś opatrującego ptaka... I nagle sobie przypomniała. Miała wtedy czternaście lat i wracała ze szkoły. Pamiętała doskonale, że to był ostatni dzień przed przeprowadzką i że w ciągu tych trzech miesięcy tylko dwa tygodnie spędziła w szkole.
     Była już tylko jedną przecznicę od domu, kiedy usłyszała, jak jakieś dziecko przeraźliwie głośno zawołało swoją matkę. Kobieta odkrzyknęła, że już biegnie, i po chwili minęła Beatrycze w drodze na drugą stronę ulicy. W dłoni trzymała rolkę bandaża i nożyczki, biała sukienka tańczyła jej wokół nóg. Zaciekawiona dziewczyna ruszyła za nią, trzymając się z tyłu i rozglądając nieco nerwowo na boki.
     Kiedy kobieta się zatrzymała, Beatrycze schowała się za najbliższym drzewem i obserwowała wszystko z dystansu. Na ziemi, około trzech metrów od niej, leżał sporych rozmiarów gołąb. Miał ciemną obwódkę wokół szyi, która wyglądała jak naszyjnik, i paskudnie wykrzywione skrzydło. Klęczał obok niego mały chłopiec, może pięcioletni. Z oczu ciekły mu łzy, a kiedy usłyszał, że ktoś nadchodzi, zasłonił ptaka własnym ciałem. Potem rozpoznał matkę i szybko się odsunął, robiąc dla niej miejsce. Kobieta zaczęła pocieszać chłopca, ale zaraz chyba zdała sobie sprawę, że nic go tak skutecznie nie uciszy, jak opatrzenie gołębia. Podniosła go więc i, wciąż łagodnie przemawiając do chłopca, zaczęła bandażować skrzydło w taki sposób, by ściśle przylegało do ciała.
     Kiedy skończyła, postawiła gołębia na ziemi, a on zrobił kilka niepewnych kroków, starając się utrzymać równowagę przy pomocy zdrowego skrzydła. Gruchał przy tym żałośnie i chłopiec zaczął płakać jeszcze głośniej, aż w końcu matka zaproponowała, żeby zabrali go do domu i zaopiekowali się nim, dopóki nie wyzdrowieje. Wtedy twarz malca, lśniącą od łez, rozjaśnił uśmiech.
     Beatrycze, która widziała wszystko wyraźnie z miejsca, w którym stała, odeszła dopiero wtedy, gdy matka, syn i gołąb zniknęli z jej pola widzenia. Jeszcze kilka tygodni później przyłapywała się na owijaniu różnych rzeczy skrawkami materiału i zastanawianiu się nad tym, czy jej ojciec, gdyby przy niej był, zaopiekowałby się rannym gołębiem, by uciszyć jej płacz. Takie myśli wywoływały jednak tak silny ból, że Beatrycze w końcu upchnęła to wspomnienie gdzieś w głębi swojego umysłu.
     Nigdy by jej nie przyszło do głowy, że kiedyś zrobi z niego użytek.
     Zostawiła rannego ptaka na kanapie, skoczyła na równe nogi i pobiegła do łazienki na parterze. Przeszła obok wanny stojącej na lwich łapkach i otworzyła szafkę pod zlewem. Uśmiechnęła się widząc, że pamięć jej nie myliła, i sięgnęła po leżącą na półce apteczkę. Zamknęła szafkę i szybkim krokiem wróciła do salonu.
     Na jej widok ptaszek zagruchał niespokojnie, machając zdrowym skrzydłem. Beatrycze usiadła obok niego i delikatnie pogłaskała go po łepku.
- Jeszcze tylko chwila i wszystko będzie w porządku - powiedziała łagodnie.
     Otworzyła apteczkę. Bandaż i nożyczki leżały na samej górze, więc Beatrycze bezzwłocznie je wyciągnęła i zaczęła opatrywać swojego skrzydlatego pacjenta. Ptaszek kilka razy zaskrzeczał żałośnie, gdy uraziła zranione skrzydło, ale kiedy Beatrycze skończyła i przyjrzała się opatrunkowi, stwierdziła, że wydaje się całkiem porządny. Wyglądało też na to, że ptaszek może swobodnie złożyć zdrowe skrzydło i że bandaż mu nie przeszkadza.
     Beatrycze przeniosła zwierzę na swoje kolana. W końcu miała okazję, by uważnie mu się przyjrzeć, i skwapliwie z niej skorzystała. Ptak miał około dwudziestu pięciu centymetrów długości, szare głowę i brzuch i czarno-pomarańczowe skrzydła. Przyjrzała im się bliżej i zdała sobie sprawę, że każde piórko przypomina blaszkę z trójkątem czerni na środku i miedzią rozlaną dokoła. Po bokach szyi ptaszek miał trzy białe paski z czarnymi plamkami, a nad drobnym dziobem błyszczały czarne, paciorkowate oczka otoczone płomiennymi okrągami.
     Dziewczyna przypomniała sobie jedną z lekcji w klasie dla problematycznych dzieci, na którą dyrekcja szkoły zaprosiła leśniczkę. Rozwrzeszczana młodzież rzucała kanapkami z masłem orzechowym w ściany, opiekunów i siebie nawzajem, ale kobieta wytrwale opowiadała o zwierzętach żyjących w okolicznych lasach. Beatrycze uważnie jej słuchała, siedząc w pierwszym rzędzie i co jakiś czas kiwając zachęcająco głową. Było jej żal leśniczki nawet bardziej niż siebie samej - gdyby Beatrycze nagle puściły nerwy i zaczęła rzucać krzesłami, miałaby na swoje usprawiedliwienie "trudne dzieciństwo" i "osobowość rozchwianą burzą hormonów". Kobieta nie miała takiego luksusu.
     Właśnie dlatego, że wtedy słuchała nieugiętej leśniczki, teraz zdołała rozpoznać ptaka jako turkawkę zwyczajną, pospolity, ale przyjazny dla oka gatunek. Beatrycze usiłowała sobie przypomnieć, co jedzą turkawki, ale do głowy przyszły jej tylko ziarna trawy, a skąd miała je wziąć?
     Postanowiła najpierw rozwiązać problem legowiska dla turkawki. Delikatnie ujęła jej tułów i słuchając cichego gruchania zaniosła ją do swojej sypialni. Tam położyła ją na toaletce, a potem ściągnęła z łóżka prześcieradło. Podniosła turkawkę i położyła ją na środku złożonego na pół prześcieradła, następnie zaś uformowała wokół ptaszka coś w rodzaju gniazdka.
     Beatrycze cofnęła się o krok, patrząc krytycznie na swoje dzieło, ale turkawce chyba ono odpowiadało, bo tylko umościła się wygodniej i zamknęła oczka.
- Musisz być ślepy, skoro podoba ci się kawałek zwiniętego prześcieradła - powiedziała Beatrycze, a turkawka zagruchała w odpowiedzi. - Chyba będę cię nazywać Ślepcem.
     Ślepiec zagruchał potakująco, a dziewczyna uznała sprawę imienia dla ptaka za zamkniętą. Pogłaskała turkawkę po głowie, zastanawiając się, czy ptak zdaje sobie sprawę, że uratowała mu życie, i to dlatego jest taki ufny. Uznała to za trochę naciąganą teorię w świetle tego, że Ślepiec wleciał w sam środek szyby, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że znajdujący się za nią pokój nie do końca przypomina ogród.
     Beatrycze zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo musi być zmęczona, rozważając zdolności intelektualne ogrodowego ptaka.
     Wyjrzała za okno, za którym dopiero szarzało, i postanowiła szybciej położyć się spać. Wyjęła z walizki znoszony sweter, który sięgał jej prawie do połowy ud i służył za piżamę, a potem ruszyła do łazienki, zostawiając otwarte drzwi do pokoju. Wzięła szybki, gorący prysznic i przeszła do kuchni. Zjadła jogurt i przyszło jej do głowy, że może spróbować nakarmić Ślepca zwykłym chlebem. Schowała więc kromkę do kieszeni na piersi i wróciła do łazienki, żeby umyć zęby.
     Najedzona i świeża wróciła do sypialni, położyła chleb blisko legowiska turkawki i weszła do łóżka. Zwinęła się w kłębek i nakryła kołdrą aż po szyję. Jej myśli zaczęły łagodnie dryfować.
     Ciotka wyjechała na tydzień... Dom będzie tylko w jej rękach... Będzie mogła robić, co tylko będzie chciała...
     Będzie mogła robić, co tylko będzie chciała.
     Beatrycze poderwała się w górę i usiadła, nagle rozbudzona. Serce mocno jej biło z podekscytowania, myśli zdawały się krzyczeć. Tapeta w korytarzu! Miała zamiar sprawdzić, co się za nią kryje, i teraz nadarzyła się ku temu niepowtarzalna okazja.
     Wstała z łóżka, starając się poruszać cicho, by nie zbudzić Ślepca. Boso zeszła na dół i potruchtała korytarzem do tajemniczej wypukłości w tapecie, jakby chcąc się upewnić, że nie była tylko wytworem jej wyobraźni.
     Ale ona tam była, wyczuwalna, choć nierzucająca się w oczy. W korytarzu wciąż było w miarę jasno dzięki blaskowi słońca wpadającemu przez okna w salonie, ale Beatrycze i tak zapaliła światło, by widzieć wszystko wyraźniej.
     Dziewczyna zagryzła wargi. Potrzebowała kawałka tapety, który mogłaby przykleić na miejsce tego, który miała zamiar wyciąć, by dostać się do przedmiotu pod spodem. Tylko że ona nie miała takiej tapety.
     W chwili, w której to pomyślała, zdała sobie sprawę, że się myli. Przecież podczas sprzątania pierwszej nocy gdzieś w domu widziała rolkę identycznej tapety. Widziała też klej i nóż do tapet, a nawet szpachelkę do jej usuwania.
     I nagle przypomniała sobie, gdzie to było. Odwróciła się i otworzyła drzwi do niewykończonego pokoju gościnnego. Jedna ściana była pomalowana czarną farbą, w rogu stała drabina, której Beatrycze użyła przy czyszczeniu żyrandoli, a w pokoju unosił się słaby zapach gipsu. Na środku zaś stało wszystko to, czego dziewczyna potrzebowała.
     Chwyciła rolkę tapety, szpachelkę i pudełko kleju. Po chwili wzięła też nożyk do tapet, leżący na przewróconym do góry dnem wiaderku. Popatrzyła na nie z namysłem, podejrzewając, że w czymś będzie musiała rozrobić klej, ale uznała, że wystarczy jej do tego nieduża miska ze schowka.
     Beatrycze wróciła na korytarz i ułożyła wszystkie przybory na podłodze. Rzuciła okiem na tapetę i uznała, że najłatwiej będzie ją usunąć przy pomocy wody i szpachelki.
     Ruszyła do schowka na miotły i wzięła stamtąd małą miskę i szmatkę. W łazience napełniła miskę wodą i dopiero gdy ponownie stanęła przed tapetą poczuła się prawdziwie gotowa.
     Przerwało jej pukanie do drzwi. Beatrycze zaklęła. Miała nadzieję, że to nie Adam. Umówili się dopiero na jutrzejszy wieczór i dziewczynie brakowało teraz cierpliwości, by go grzecznie odprawić.
     Odłożyła miskę i szpachelkę i szarpnięciem otworzyła drzwi. Nie stał za nimi Adam, tylko nieznajomy Beatrycze starzec. Twarz dziewczyny nie zdążyła nawet zmienić wyrazu ze zniecierpliwionego na zdziwiony, gdy staruch popchnął ją tak mocno, że upadła, wszedł do domu i zamknął drzwi na klucz.
- Przepraszam, Beatrycze - powiedział chrapliwym głosem i zmarszczył czoło. - Musimy porozmawiać. Mam nadzieję, że mnie wysłuchasz.

                                    ***

     Czasem czuję się jak człowiek bez serca. Siedzę i przepisuję, i nie mogę przestać się śmiać. Bo już wiem, jak to się potoczy i jak wszystko wywróci się do góry nogami.
     To jedna z moich ulubionych rzeczy w życiu.
     Siedziałam też ostatnio i zastanawiałam się, ile to opowiadanie będzie miało rozdziałów. I doszłam do jednego wniosku: dużo. Wcale bym się nie zdziwiła, jakby ich liczba przekroczyła 40, choć pięćdziesiątka wydaje mi się już trochę przerażająca. No bo wiecie... To dużo.
     Do zobaczenia za tydzień!
     Buziaki, uściski i masa cukru od
                                                    Damayanti 

Komentarze

  1. O ty, przerywać rozdział w takim momencie...! D:
    Ślepiec to idealne imię dla ptaka, który przywalił w szybę, potwierdzam. XDD No i: hip hip HURA, WIEDŹMA WYJECHAŁA!
    Ej, no nie, ona już miała odkryć co jest za tapetą, JA NA TO CZEKAM! D: Życie to brutalny gość... gość... WŁAŚNIE, CO TO ZA STARUCH?!
    To wszystko jest takie podejrzane, nie wiem komu mam ufać, w dodatku dręczy mnie tapeta. Q_Q *Zen lat 20 - dręczy go tapeta, Trudne Sprawy polecają*.
    Ślepiec ma wyzdrowieć i dostać okulary.
    Wiedźma ma nie wrócić.
    Adam ma nadal być podejrzany.
    Dziękujęn to cała moja lista życzeń
    Lecę czytać dalej, jeszcze tylko jeden rozdział mi został. Q Q

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Każdy Twój komentarz motywuje mnie do dalszej pracy nad sobą - zwłaszcza, jeśli zawrzesz w nim konstruktywną krytykę.