,,Związani" cz.5

     Okej, przyznaję, trochę zawaliłam. Ale to nie moja wina! Cały zeszły tydzień przenosiłam graty na nowe mieszkanie, które kupili moi rodzice, więc zażalenia proszę kierować w ich stronę. Mam usprawiedliwienie, ha.
     Zastanawiałam się, czy w zamian nie wstawić dwóch rozdziałów w tym tygodniu, ale już tę część musiałam przepisywać na jakiejś maszynce do mielenia mięsa z XV w. (czyt. na laptopie mojej babci, u której aktualnie pomieszkuję) i stwierdziłam, że dacie radę z jednym.
     Także zapraszam do czytania.

***

     Beatrycze nie bardzo miała ochotę wysłuchiwać urojeń jakiegoś starca.
     Kiedy ją popchnął, upadła na podłogę i prąd bólu przeszył jej ciało od kości ogonowej aż po kark, na chwilę ją paraliżując. Zaraz jednak Beatrycze odzyskała zdolność ruchu, a do głosu doszedł instynkt samozachowawczy. Błyskawicznie rozejrzała się dokoła, puszczając mimo uszu to, co mówił starzec. Chyba starał się ją uspokoić, ale wypadało to raczej słabo w ustach kogoś, kto ją zaatakował i wpakował się nieproszony do jej domu.
     W oczy rzuciła jej się miska z wodą i szpachelka do usuwania tapet. Słaba to była broń, ale lepsza słaba niż żadna. Skoczyła do przodu jak kotka i podniosła szpachelkę, po czym, układając ją wygodnie w dłoni, sięgnęła po miskę i poderwała się na równe nogi.
- Beatrycze, co ty... - zaczął starzec, ale ona przerwała mu, rzucając miską w jego stronę.
     Tak jak się spodziewała, podniósł ręce, by ochronić się przed atakiem, a wtedy Beatrycze ruszyła do walki. Woda chlusnęła na ściany i zanim miska spadła na podłogę dziewczyna podniosła rękę i z całej siły uderzyła starca rączką szpachelki w głowę, a potem jeszcze raz i jeszcze, aż osunął się na ziemię na wpół przytomny.
     Beatrycze dyszała ciężko, serce waliło jej jak oszalałe. Pomyślała, że jeśli w najbliższej przyszłości doświadczy jeszcze trochę stresu, to umrze na zawał przed dwudziestką, i zaśmiała się. Zabrzmiało to trochę histerycznie i Beatrycze natychmiast zamilkła. Spojrzała na swoje ręce. Całe się trzęsły. Szpachelka wypadła jej z dłoni i potoczyła się pod ścianę.
     Beatrycze nigdy wcześniej nikogo nie uderzyła. Nawet na obowiązkowych zajęciach z samoobrony tylko wszystkich obserwowała. Gdy kolejne grupki dzieciaków w kolejnych miastach wyśmiewały się z niej - z jej chłopięcej fryzury, znoszonych ubrań, z tego, że nikt nie chce się z nią przyjaźnić - popychały i biły, ona mierzyła ich bez słowa pustym wzrokiem. Jakby jej się to wszystko należało.
     Nie była pewna, jakie uczucie w niej dominuje. Czuła strach, niepokój, lęk, ale też okruchy ulgi, której sama się wstydziła. Nie mogła jednak przestać gdzieś w głębi duszy czuć się bezpieczniej, silniej.
     Odetchnęła głęboko, drżąco. Spróbowała się skupić, zastanowić co powinna zrobić. Mogła zwyczajnie wypchnąć starca za drzwi, ale bała się, że wróci, no i w jakimś stopniu chciała wysłuchać tego, co miał jej do powiedzenia, dowiedzieć się, czego od niej chciał i skąd wiedział, kim jest. Zadzwonienie po policję odpadało ze względu na to, że przez jej niepełnoletność wezwano by prawnego opiekuna Beatrycze - Wiedźmę - a to sprowadziłoby na jej głowę więcej problemów niż cała sprawa była warta. Mogła ewentualnie poprosić o wsparcie Adama - ale przecież tak krótko się znali...
     Czując, że wymyśla sobie wymówki, by dowiedzieć się, czego chciał od niej starzec, podjęła decyzję.
     Zaciągnęła starca do salonu i przywiązała go do kaloryfera sznurkiem do prania, który wzięła ze schowka na miotły. Potem usiadła na kanapie, wyglądając przez okno, obok którego siedział stary. Słońce barwiło niebo na wszelkie odcienie pomarańczy, czerwieni i różu. Czekała.
     Wzrok Beatrycze co chwilę padał na starca. Był wychudzony i pomarszczony jak stare jabłko. Resztki włosów miał zupełnie białe, oczy podkrążone, policzki obwisłe. Wyglądał na osiemdziesięciokilkulatka i Beatrycze pomyślała, że prawdopodobnie wszystkie swoje siły włożył we wdarcie się do domu, i tylko dlatego udało jej się go pokonać.
      W końcu mężczyzna zaczął wracać do stanu świadomości. Na początku tylko poruszał niemrawo głową i rękami, jakby upewniając się, że są związane. W końcu usiadł prosto, zamrugał kilka razy i wbił wzrok w Beatrycze. Nie była pewna, co miało wyrażać to spojrzenie. Dezaprobatę? Niepokój? Zaskoczenie? Prawdopodobnie wszystko po trochu.
- Obudziłeś się - powiedziała niepewnie, tylko po to, by zapełnić czymś przedłużającą się ciszę.
- Beatrycze - powiedział starzec nieco rozpaczliwym tonem i umilkł na chwilę. Potem jakby zebrał się w sobie i mówił dalej. - Proszę, wysłuchaj mnie. To bardzo ważne. Muszę... Muszę ci o czymś powiedzieć. Od tego zależy twoje życie.
- Moje życie? - Beatrycze wytrzeszczyła oczy na starca. - A co ty możesz mieć wspólnego z moim życiem?
- Jestem twoim ojcem - powiedział bez ogródek starzec. - Wiem, że to szalone, ale taka jest prawda.
     Och, tak, to było szalone. Mężczyzna spoglądał na nią z niezachwianą pewnością siebie, a dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy decyzja o wysłuchaniu go była na pewno słuszna.
- Ale to niemożliwe - wyjąkała Beatrycze. - Mój ojciec nie jest taki... Stary.
- Gwarantuję ci, że to prawda. A jeśli tylko mnie wysłuchasz, wszystko zrozumiesz.
     W jego głosie pobrzmiewało błaganie, obok którego Beatrycze nie potrafiła przejść obojętnie. Poza tym starzec mógł jej przekazać jakieś informacje o ojcu. Nie był nim, oczywiście, to byłby absurd, ale może spotkał go i mógłby jej powiedzieć, co się z nim działo. Beatrycze ciężko się było do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale w głębi duszy desperacko pragnęła dowiedzieć się czegoś o ojcu. Mogła nawet znieść to, że starzec mówił o nim jak o sobie.
- Wysłucham cię - obiecała. - Ale nie myśl, że to znaczy, że ci ufam. Nie rozwiążę cię. Nie zadzwonię teraz na policję tylko przez wzgląd na swoje dobro. Wypuszczę cię rano, ale jeśli zobaczę się jeszcze raz, zrobię wszystko, żeby cię zamknęli za nękanie. Rozumiesz?
- Rozumiem - starzec pokiwał głową. - Proszę cię tylko o jedno. Spróbuj wysłuchać mnie do końca. Zgoda?
- Zgoda - odpowiedziała Beatrycze bez wahania.
     Starzec znowu pokiwał głową i milczał przez chwilę, jakby zbierając myśli.



- Kiedy miałem trzydzieści lat - zaczął - poznałem piękną dziewczynę. Zakochałem się w niej do szaleństwa i poprosiłem ją o rękę. A ona... Zgodziła się. - Starzec mówił z nostalgią, jakby przenosząc się w czasie do swej młodości. - Byliśmy małżeństwem pięć lat, kiedy Eliza zaszła w ciążę. Byliśmy tacy szczęśliwi... Urodziła nam się córeczka. Ty, Beatrycze. Minęło kolejne kilka lat i nagle, z dnia na dzień, oboje straciliśmy pracę. Wprowadziliśmy się tutaj, do tego domu, do rodziców Elizy i moich teściów.
     I wtedy twoje mama zaczęła się zmieniać. Spędzała coraz więcej czasu poza domem. W międzyczasie jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym w mieście. Myślałem, że to dlatego od wszystkich się odizolowała i całą odpowiedzialność za ciebie przerzuciła na mnie.
     Byłaś zbyt mała, żeby to pamiętać, ale przez kilka miesięcy musiałem zabierać się ze sobą do pracy, bo nie miał się tobą kto zaopiekować. Eliza wciąż nie pracowała, całe dni spędzała na włóczeniu się gdzieś poza domem. Było mi wtedy bardzo ciężko. Pracowałem, opiekowałem się tobą i domem bez niczyjej pomocy. Ale wciąż kochałem Elizę całym sercem, wciąż próbowałem do niej dotrzeć.
     Wtedy zaczęła też znikać nocami. Szalałem z niepokoju, ale jednocześnie byłem też coraz bardziej wściekły. Na nią, na siebie, bawet na ten przeklęty dom. Obwiniałem cały świat o to, jak potoczyły się koleje naszego losu.
     Kiedy Eliza wróciła po kolejnej dwudniowej nieobecności, nie wytrzymałem. Wylałem z siebie miesiące złości, strachu i frustracji, i im dłużej patrzyłem na jej beznamiętną twarz, im dłużej wpatrywałem się w jej puste, szkliste oczy, przypominające oczy lalki, tym większa ogarniała mnie wściekłość. - Z każdym kolejnym słowem starzec mówił coraz ciszej, aż wreszcie jego głos całkiem się załamał. Beatrycze nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą, w końcu nie wierzyła w ani jedno jego słowo, ale z napięciem czekała, aż starzec podejmie opowieść. W końcu wyraźnie wziął się w garść, bo zaczął mówić prawie normalnym głosem. - Wygarnąłem jej wszystko, w czym, moim zdaniem, dopuściła się zaniedbania naszej rodziny. Powiedziałem jej, że tęsknię za naszymi rozmowami, za atmosferą panującą w prawdziwym domu. Powiedziałem jej, że ty, Beatrycze, płaczesz po nocach i krzyczysz, wołając mamę. Powiedziałem jej... I później nie mogłem sobie tego wybaczyć... Że może lepiej dla nas wszystkich byłoby, gdyby odeszła na dobre. Gdyby dała nam szansę na powrót do normalnego życia. - Przez chwilę panowała cisza. Beatrycze czuła pod skórą, że starzec płacze, i na chwilę jej własne oczy wezbrały łzami. Nawet jeżeli historia, którą opowiadał mężczyzna była tylko bajką, to na pewno nie taką, którą opowiada się dzieciom na dobranoc. Starzec wziął drżący oddech i mówił dalej. Wydawał się bardzo zdeterminowany, by skończyć swoją opowieść, jakby wypowiedzenie słów, które być może od lat krążyły w jego głowie pozwoliło mu zrzucić w końcu ich ciężar z serca. - Następnego ranka znalazłem jej ciało w wannie. Otworzyła sobie żyły. Woda, zabarwiona na różowo krwią mojej Elizy, niemal wylewała się na podłogę. Jej ciało było bezwładne i zimne jak lód. Nie mogłem... Nie mogłem uwierzyć, że ona nie żyje. Że ja jestem wdowcem. Wyciągnąłem ją z wody i dopiero wtedy zobaczyłem, że była ubrana w swoją ślubną suknię. To była lekka, zwiewna sukienka, ale wtedy, zabarwiona na różowo, przesiąknięta wodą i krwią, na jej sinym, martwym ciele... To było najgorsze, co w życiu widziałem. Myślałem, że oszaleję, że sam umrę. Rany na jej nadgarstkach sięgały niemal do zgięć łokci, wyglądały jak usta rozwarte w makabrycznym uśmiechu. Na podłodze leżał skalpel, którego użyła, żeby to zrobić. Znalazłem go dopiero wtedy, gdy po pogrzebie Elizy postanowiłem na zawsze wynieść się z tego domu, i od tamtej pory ciągle nosiłem go ze sobą. Miał mi przypominać o tym, co przez własną głupotę straciłem. Wydawało mi się, że jeśli tylko dam jej czas i przestrzeń, to wszystko się ułoży. Myliłem się i zapłaciłem za to cenę, która niemal pozbawiła mnie życia. - Teraz głos starca nie drżał, ale trząsł się tak, że ciężko było go zrozumieć. Co chwilę przerywał, by kaszlnięciem zamaskować szloch. Beatrycze wpatrywała się w jasny sufit. Było jej tak zimno, że całe jej ciało pokryło się gęsią skórką. Zaczęła poważnie się zastanawiać, czy historia mężczyzny nie była prawdziwa. Starzec oczywiście nie mógł być jej ojcem, ale może faktycznie stracił kiedyś żonę, może nawet w tym domu. Beatrycze nie potrafiła uwierzyć, by nawet najbardziej szalony umysł mógł uroić taką historię, zwłaszcza że słowa starca zdawały się płynąć prosto z serca. Jakby naprawdę wierzył w to, co mówił, jakby naprawdę tego doświadczył. - Oczywiście zabrałem cię ze sobą, Beatrycze. Pomimo wszystkiego, co nas spotkało, wciąż byłaś światłem mojego życia. Nie mogłem sobie pozwolić na opuszczenie cię i odepchnięcie, jak to zrobiła Eliza. Przeprowadziliśmy się więc daleko stąd. Ciężko zniosłaś śmierć matki, choć nikt ci nie powiedział, że popełniła samobójstwo. Wiem, że była twoją ulubienicą, ale przez miesiące, które spędziliśmy w tym domu, powstała pomiędzy nami nierozerwalna więź. Dlatego wydawało mi się, że sytuacja może ulec poprawie. Zapisałem cię do przedszkola, wiele czasu spędzałaś na zabawie z innymi dziećmi. Z początku często widziałem cię, jak siedzisz bez ruchu na podłodze w pokoju, wpatrując się w jakiś punkt za oknem, otoczona własnymi ramionami. Potem jednak stawało się to coraz rzadsze, a odstępy pomiędzy nocami, w których dręczyły cię koszmary, zwiększały się. W końcu zacząłem mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. - Och, tak, Beatrycze wiedziała, jak to jest mieć nadzieję na powrót do normalności. Wystarczy, że się nieśmiało uśmiechniesz, a życie z powrotem spycha cię do kontenera na śmieci oznaczonego naklejką z napisem ,,nieszczęście" - Pierwszy raz zobaczyłem ją w dniu twoich siódmych urodzin. Poszliśmy wtedy na spacer do lasu i zrobiliśmy sobie piknik na skraju łąki, pamiętasz? Dałem ci wtedy prezent... To była chyba opaska do włosów, zielona, w małe koniczynki. Tak się z niej cieszyłaś! Włosy sięgały ci już do łokci, ciągle wpadały ci do oczu. Pamiętam, że przytuliłaś się do mnie... A ja spojrzałem ponad twoim ramieniem i zobaczyłem wśród drzew Elizę. Tak w zasadzie to nie był pierwszy raz, gdy ją zobaczyłem po jej śmierci. Na pogrzebie... Ale to wydawało się takie nierealne, a wtedy w lesie nie mogłem sobie wytłumaczyć, że to nie może być prawda. Musiałem to sprawdzić. Dałem ci kawałek ciasta i kazałem na siebie czekać, a potem ruszyłem do lasu. I Eliza tam była, naprawdę przede mną stała. Zatrzymałem się metr od niej, bo choć z całego serca chciałem chwycić ja w ramiona, czaił się we mnie lęk, że jeśli tylko ją dotknę, Eliza zniknie i nie ujrzę jej nigdy więcej. Zmieniła się, zauważyłem to od razu. Wyglądała dojrzalej, jeszcze nie staro, ale i nie młodo, jakby była w moim wieku, a przecież ledwo przekroczyła trzydziestkę. Mój umysł krzyczał, że to niemożliwe, że ona nie żyje, ale ja nie słuchałem. Była taka piękna, że serce bolało mnie od samego patrzenia, ale w jej oczach malował się smutek. Dała mi ozdobną, papierową torebkę i kazała przekazać ją tobie. Powiedziała też coś dziwnego, chyba że będziesz wiedziała, kiedy to otworzyć, ale ja nie miałem pojęcia o co chodzi, w końcu to był tylko prezent. Przy przekazywaniu torebki musnęła moją dłoń i od razu cofnęła rękę, jakby się sparzyła. Potem odwróciła się i odeszła, tak szybko, że mój umysł nie potrafił później umiejscowić tej chwili w jakimś konkretnym czasie. Wystarczyło mrugnięcie oka i już jej nie było. Nie wiedziałem, co robić, więc wróciłem do ciebie. Dałem ci prezent, mówiąc, że dostałem go od jakiejś leśnej wróżki. A ty, jak to dziecko, uwierzyłaś mi bez zawahania. Nawet gdybym powiedział ci prawdę, uwierzyłabyś mi, ale skoro sam nie mogłem zrozumieć tego, że ona żyje, jak mogłem ciebie skazać na powrót do koszmaru, z którego przed chwilą wyszliśmy? Eliza nie mogła albo nie chciała być z nami. Taka była prawda, niezależnie od tego jak bardzo chciałbym, żeby było inaczej. Ty oczywiście natychmiast otworzyłaś prezent. To był ten biały pluszowy piesek, którego później wszędzie ze sobą nosiłaś. Nazwałaś go chyba Jack, nie jestem już pewien. Mógłbym się założyć, że wciąż go masz. Nie rozstawałaś się z nim na krok. - Zabrzmiało to jak pytanie, ale Beatrycze nie miała zamiaru odpowiadać. Bała się, że jeśli otworzy usta, nie da razy zapanować nad żołądkiem i zwymiotuje. Serce biło jej nieregularnie, zamiast stóp i dłoni miała bryły lodu. To, co opowiadał starzec, było przerażające. Każdy szczegół, każde najdrobniejsze zdarzenie pokrywało się z jej wspomnieniami. Koszmary w nocy. Pluszowy piesek o imieniu Jack, prezent od leśnej wróżki. Nawet to głupie ciasto, które ojciec wcisnął jej do ręki, zanim szybkim krokiem ruszył między drzewa w jej siódme urodziny. Ale te wszystkie rzeczy wiązały się z jej ojcem, nie z osiemdziesięcioletnim starcem stojącym na progu śmierci. Zastanawiała się, czy to możliwe, że jej ojciec opowiedział o niej siedzącemu pod oknem mężczyźnie. Ale gdzie miałby go spotkać? W ośrodku dla obłąkanych? Starzec chyba zorientował się, że Beatrycze mu nie odpowie i kontynuował, jakby niezrażony absurdalnością całej sytuacji, w jakiej się znaleźli. - Potem wróciliśmy do domu, ale ja nie mogłem przestać wypatrywać mojej Elizy. I faktycznie, od czasu do czasu, dwa lub trzy razy w roku zauważałem ją gdzieś w tłumie, stojącą nieruchomo i wpatrującą się w nas, w ciebie. W parku, w wesołym miasteczku, była nawet na zakończeniu roku szkolnego, gdy miałaś dziewięć lat. Zawsze jednak znikała, gdy próbowałem się do niej zbliżyć. Doprowadzało mnie to do szaleństwa. Musiałem sprawdzić, co się za tym kryje, o co w tym wszystkim chodzi. Dlatego ruszyłem na jej poszukiwanie, a ciebie... Ciebie zostawiłem u Muriel. Chciałem być pewien, że będziesz bezpieczna, dopóki...
- Bezpieczna? - przerwała mu Beatrycze. Zerwała się na równe nogi, to jedno słowo rozbłysło jej przed oczami kulą wściekłości. Jej głos zmienił się w syk, jakby woda kapała na rozgrzany olej. - Posłuchaj mnie, ty... ty oszuście. Dość już się nasłuchałam twoich bajeczek. Dałam ci aż nadto czasu, byś wrócił z krainy swoich urojeń do rzeczywistości, ale koniec z tym! Nie pozwolę, żebyś ze mnie kpił.
     Odwróciła się, żeby odejść, i tylko dzięki tej chwili ciszy starcowi udało się dojść do głosu.
- Beatrycze, błagam... Musisz mnie wysłuchać, musisz zrozumieć, co mną kierowało, musisz zrozumieć, dlaczego nie wolno ci ufać Adamowi! - Jego głos brzmiał tak rozpaczliwie, że dziewczyna stanęła jak wryta, całą przeszedł ją dreszcz. - Rozumiem, dlaczego masz mnie za szaleńca, ale proszę, daj mi szansę się wytłumaczyć, błagam. To może ci ocalić życie, a ja nie mogę... Nie mogę stracić także ciebie. Jeśli nie chcesz mnie słuchać, jeśli to cię przytłacza, dobrze, nie słuchaj, ale chociaż weź mój dziennik i przeczytaj go. Zapisałem tam wszystko, czego się dowiedziałem od dnia twoich siódmych urodzin, od dnia, w którym zrozumiałem, że ona nie żyje. Proszę, Beatrycze.
     Mówił szybko, jakby obawiał się, że dziewczyna mu przerwie, a ona pomyślała, że słusznie. Po słowach starca zapadła głucha cisza, a Beatrycze poczuła, że w jej piersi pulsuje krzyk, który aż rwie się na wolność. Stłumiła go z trudem i odwróciła się w stronę mężczyzny. W jego oczach rozbłysła nadzieja. Podeszła do starca i spojrzała na niego pytająco, mocno zaciskając wargi.
- Jest w lewej kieszeni płaszcza.
     Beatrycze wyjęła dziennik, który był opasłym, owiniętym sznurkiem tomiszczem, a potem wyprostowała się, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - powiedziała drżącym głosem. - I nie chcę nigdy więcej słyszeć twojego głosu. Rano zadzwonię na policję, żeby cię zabrali. I nigdy już się do mnie nie zbliżaj.
     Odwróciła się na pięcie i wypadła z salonu. Pobiegła schodami na górę i z rozmachem otworzyła drzwi od łazienki, aż klamka zrobiła niewielkie wgłębienie w ścianie.
     Zataczała się jak pijana, świat wydawał się wirować przed jej oczami, echo słów starca rozbrzmiewało w każdej komórce jej ciała, rezonując i wprawiając ją w drżenie.
     Beatrycze upuściła dziennik i upadła na kolana, boleśnie je obijając. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze, ani z tego, że szczękają jej zęby. Oparła się plecami  o kabinę prysznicową i ciasno otoczyła nogi ramionami.
     Usiłowała sama sobie przemówić do rozumu. To, co mówił ten starzec, nie mogło być prawdą, i było wiele faktów świadczących przeciwko niemu. Po pierwsze, był zbyt stary. Jej ojciec, o ile w ogóle żył, miał w tej chwili pięćdziesiąt cztery lata. Było niemożliwe, by wyglądał jak wyniszczony osiemdziesięciolatek, niezależnie od tego, jaki tryb życia by prowadził. Po drugie, jej matka z całą pewnością umarła, gdy Beatrycze miała cztery lata. Dziewczyna wciąż miała kilka obrazów z pogrzebu zachowanych w pamięci. Rzeczywiście powiedziano jej, że to był wypadek, ale przecież taka musiała być prawda!
     Choć, z drugiej strony, starzec opowiadał o jej życiu z ojcem nie tak, jakby to zobaczył albo o tym usłyszał, ale jakby w nim uczestniczył. Dodawał szczegóły do wspomnień Beatrycze, tworząc z nich pełny obraz, opowiadał o rzeczach, które dopiero pod wpływem jego słów ożywały w pamięci dziewczyny. Które wydawały się pogrzebane zbyt głęboko, by mogła do nich dotrzeć, a teraz rozkwitały w jej umyśle jak kwiaty na pustyni, przywrócone do życia wielogodzinną ulewą.
     Wszystkie te chwile, gdy ojciec wydawał się zbyt zaprzątnięty rozglądaniem się wokół w poszukiwaniu czegoś, czego nie mógł znaleźć, by choćby wysłuchać tego, co Beatrycze ma mu do powiedzenia. Wieczorne spacery w parku, trzymanie się za ręce i skakanie po kałużach. Wizyty w wesołym miasteczku i obowiązkowa przejażdżka diabelskim młynem, i ojciec, wciąż wyglądający przez okno, choć z takiej wysokości ludzie wydawali się mali jak mrówki. Wszystkie te ukradkowe spojrzenia rzucane wokół i rozczarowanie malujące się na jego twarzy, szczegóły, które atakowały teraz umysł Beatrycze, domagając się znalezienia w nich sensu.
     Ale dziewczyna z całych sił broniła się przed wytłumaczeniem, które podsuwał jej mózg, które podsunął jej starzec.
     Jej ojciec ją porzucił i nigdy więcej nie dał żadnego znaku życia. Jej matka umarła, kiedy była małą dziewczynką. Jej życie było pasmem koszmarów, lęku, bólu i nienawiści, na które skazywali ją po kolei wszyscy, których spotykała, którzy istnieli w jej życiu.
     Matka. Ojciec. Wiedźma. Inne dzieci.
     Matka, ojciec, Wiedźma, inne dzieci.
     Nie mogła w to uwierzyć. Jej świadomość broniła się rękami i nogami przed jakąkolwiek sugestią, że matka, która się od niej odsunęła i ojciec, który ją porzucił, mogli żyć gdzieś razem, bez niej. Jakby była zabawką, którą można wyrzucić, gdy się znudzi.
     Beatrycze płakała tak długo, aż zabrakło jej łez, a gdy słońce powoli zaczęło wyłaniać się zza horyzontu, dziewczyna osunęła się w niosący ukojenie sen.

                                                                              ***

      Wiecie, co jest najgorsze? To, że ona ma takie huśtawki nastrojów. Albo jest pijana szczęściem, albo wściekła jak jakaś diablica, albo wylewa morza łez. Ja naprawdę wiem, że ma dobry powód (wy nie wiecie i jeszcze długo się nie dowiecie, więc mam nadzieję, że nie działa Wam to jakoś bardzo na nerwy), ale już nie mogę się doczekać, aż fabuła pójdzie do przodu na tyle, że dam radę wszystko wyprostować. Rany, irytuje mnie ta histeria. No, ale niestety jest bardzo istotna.
     Uwielbiam strzelać sobie w kolano.
     Aha, właśnie. Wróciłam do pisania na Wattpadzie, więc gdyby komuś wygodniej się czytało tam, to mój pseudonim to LadyAneaxi (wszędzie mi kradną nazwę, bezczelni). Mam wrażenie, że już kiedyś o tym pisałam, ale co tam, najwyżej zrobię to drugi raz.
     (W tej chwili śmieję się z własnego wewnętrznego żartu, który być może załapiecie czytając następny rozdział.)
     Kłaniam się i do zobaczenia za tydzień! :D
     Buziaki, uściski i masa cukru od
                                                                                                                                                 Damayanti

Komentarze

  1. Podoba mi się to co robisz. Mam pewną propozycję w kwestii współpracy, która mogłaby Ci się spodobać. Jeśli jesteś zainteresowana, napisz: s.kulik@poczta.fm

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko się poplątało jeszcze mocniej i już nie wiem co myśleć, ale najważniejsze: MÓWIŁEM, ŻE ADAMOWI NIE MOŻNA UFAĆ, HA! Coś w nim było, co robiło go podejrzanym. =w=
    Jej ojciec się postarzał przez dotyk zjawy, czy cu? Nie mogę wykminić teorii czemu on jest taki stary... a może to Beatrice jest taka młoda, może to ona zatrzymała się w czasie! D:
    Skończyły mi się rozdziały, mogę ino niecierpliwie czekać na kolejne. QwQ
    Pozdrawiam i weny życzę! :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Każdy Twój komentarz motywuje mnie do dalszej pracy nad sobą - zwłaszcza, jeśli zawrzesz w nim konstruktywną krytykę.